Do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy ten wyjazd się uda. Masa projektów, które spadły na głowę na ostatnią chwilę. Problemy ze zdrowiem Marleny. I samo codzienne życie… Kupno biletów dosłownie za 5 dwunasta. Bez rezerwacji noclegu, w ciągłym biegu, z wylaną kawą i zalanymi książkami. W końcu się spotkałyśmy. Gdzieś pośrodku trasy, albo zupełnie nie pośrodku, ale już razem. Wsiadłyśmy do pociągu, choć nie byle jakiego, to i tak podróż była pełna atrakcji. Ale cel był jeden. Ponownie odwiedziłyśmy Monikę (klik).
Lubię się od niej uczyć. Zapewnia rodzinną atmosferę, mnóstwo śmiechu, pomoc na każdym etapie (dosłownie każdym) i zadba, żeby człowiek głodny od niej nie wychodził. Nawet kanapki na drogę dostałyśmy, no anioł, nie kobieta. Teraz, kiedy ćwiczę, odpowiada cierpliwie na każde moje pytanie i prowadzi dalej. Jeśli szukacie kogoś odpowiedniego do nauki obróbki zdjęć, nie możecie trafić lepiej. Zabrałam ze sobą kilka wcześniej zrobionych zdjęć a inne zrobiła mi na miejscu Marlen, żebyśmy miały na czym ćwiczyć. Efekty naszej pracy możecie teraz same zobaczyć.
To były zdecydowanie za krótkie dwa dni. Zdecydowanie za mało zrobiłyśmy zdjęć. Bo kiedy ona robi mi zdjęcia, wychodzę najlepiej. Zresztą, same mówiłyście, że piękne mam zdjęcia (z tego wpisu). Te najpiękniejsze są spod jej ręki i migawki jej aparatu. Śmieję się czasem, że te zdjęcia oddają jej przyjaźń. Lubię tak o tym myśleć. Lubię tak myśleć o naszej przyjaźni. Kiedyś jej tata powiedział mi, że cieszy się z historii naszego poznania. Te słowa zapadły mi w pamięć. Bo między nami to nie była przyjaźń od pierwszego spotkania a później same nie wiemy co się wydarzyło. I jest najlepiej. Bez słów, czy z ich natłokiem, rozumiemy się najlepiej…
Kurtka Zara
Okulary TONNY