Ostatni weekend spędziliśmy w pięknym miejscu. Jeszcze wam o nim napiszę, bo warte jest osobnego wpisu, ale możecie je już teraz zobaczyć tutaj. To była szybka piłka. Decyzja w trzy minuty. Jedziemy. Nie zabrałam połowy z potrzebnych rzeczy, a troszkę mi było potrzebnych, bo bądź co bądź, to był weekend spędzony w pracy (o tym też już niedługo). Ale powiem wam, że dawno tak nie odpoczęłam. Ach, jak mi to było potrzebne. Cisza goniła tylko ciszę. Telefony nie miały zasięgu, internet łapał w dwóch miejscach :) Nasz domek miał mega wielkie okna. Okna na świat. Na te dwa brzdące biegające beztrosko wśród drzew. Stałam i patrzyłam. Jak bawią się razem brudne i szczęśliwe. Jak pokochały kota spotkanego przy piaskownicy. Przyprowadziły go na miskę mleka a zaraz potem oddały ostatnie ulubione kabanosy. Dzieci. Pełne dobra, empatii, ciepła. Pełne wszystkiego.
Zostawiłam pracę nad projektem. Wyłączyłam kamery, ubrałam kalosze. Poszłam. Do niej. Takiej radosnej i głęboko wierzącej, że ta za duża suknia to z bajki ukradziona specjalnie dla niej. I nie dała jej sobie zmienić na nic innego. Teraz albo nigdy ta chwila miała trwać i pokazać jej radość. Ze znalezionych dwóch grzybków. Z tego kota. Z tego wiatru we włosach. Ciężko było za nią nadążyć ale jedno zdążyłam uchwycić. To przeświadczenie, że ta decyzja o odejściu z pracy była tylko dobra. Że widzę, teraz tak naprawdę widzę na własne oczy, owoc mego życia. Że jestem w stanie zapamiętać to, czego kiedyś w pośpiechu nie dane mi było nawet zobaczyć. Może pomyślicie, że rozckliwiam się nad sobą ale ja tak bardzo chcę czerpać z tego ich dzieciństwa, jakbym sama byłą dzięki nim znowu tą małą blondyneczką z lichymi włosami.
Kiedy byłam mała, nie bawiłam się lalkami. Ale pamiętam, jak kiedyś, zapytałam mamy, czy jak ja będę mieć dzieci, ona będzie mi pomagać. I teraz je mam. Największe szczęście, którego i tak nie jestem w stanie opisać czy zmierzyć. Czasem wyprowadzają mnie z równowagi, poza jakiekolwiek granice. Ale lubię w nie wracać ponownie, bo to moje granice. Granice, które pisze moje życie.
I te dwa grzybki znalezione tuż pod naszym oknem, teraz suszą się w kuchni, dając nam wiele pięknych wspomnień… Fajne takie rodzinne dni bez zasięgu!
Piękne zdjecia!!
Pięknie napisane! Dzieciaki to największy skarb, to tyle uczuć, emocji, miłości co aż ogarnąć się jej nie da, co wypełnia od środka i w każdej chwili rozgrzewa. Cudowny jest taki wspólny czas, beztroskie chwile, łapanie tych uśmiechów, dziecięcych marzeń, zabaw… Cudne zdjęcia! Pozdrawiam ciepło:)