Zima to taka specyficzna pora roku, która dzieli ludzi na dwie grupy. Jedni ją kochają, inni nienawidzą. Zauważyłam, że w tej pierwszej grupie ludzi są zazwyczaj ci, którym zima kojarzy się z pewnymi konkretnymi aktywnościami. Są to ludzie, którzy uwielbiają jazdę na sankach, nartach czy deskach, ale też tacy, którzy lubią sobie pozjeżdżać na sankach na osiedlowych górkach. Pozostali zimy nie znoszą, bo na co komu taka pora roku, która tylko kojarzy im się z odśnieżaniem samochodu i chlapą na chodniku, kiedy wszystko zaczyna odtajać. Ci drudzy wolą kubek kakao, koc i dobrą książkę, a śnieg oglądają z wygodnej kanapy w salonie.
Ja zawsze należałam do grupy pierwszej, a umocniłam się w tej pewności, kiedy 8 lat temu nauczyłam się jeździć na nartach. Późno, przyznaję, ale pokochałam od pierwszego założenia nart i ta miłość wciąż trwa. Mój entuzjazm troszkę osłabł, kiedy złamałam łokieć na stoku, ale nie przeszkodziło mi to, żeby jeździć tydzień później z gipsem. Ech, młodość ma te swoje głupie prawa, dzisiaj już bym tak nie wariowała. Od tamtej pory jeżdżę trochę strachliwie, ale przełamuję to za każdym razem zakładając narty. Jeszcze nie mając własnych dzieci, zachwycałam się widokiem maluchów na stoku. Byłam pod ogromnym wrażeniem, z jaką lekkością uczą się jeździć i jak w lot łapią o co w tym sporcie chodzi. Postanowiłam sobie wtedy, że swoje dzieci zacznę uczyć najszybciej, jak to będzie możliwe. Wszak nie ma nic cenniejszego od pasji, która łączy wszystkich członków rodziny. Czy brałam pod uwagę, że mogą nart nie pokochać? No jasne, tym bardziej, że przyjaciele z którymi zaczynaliśmy się uczyć, zrezygnowali wtedy po 1 godzinie i od tamtej pory, przez 8 lat, nigdy już nie wrócili do nauki. Wiedziałam więc, że jest to sport, który albo się pokocha, albo będzie miało gdzieś.
1. JAK OSWOIĆ DZIECKO Z NARCIARSTWEM
Gdyby nie fakt, że posiadam w domu wrażliwca, pewnie tego punktu byśmy nie przerobili. Jednak dzieci z nadwrażliwościami po prostu muszą wiedzieć wcześniej co będą robiły, co je czeka, co dokładnie będzie się działo, ile to potrwa i tak dalej. Niekiedy znajomi się dziwią, kiedy rozmawiamy z dziewczynkami, jaki mamy plan na każde wyjście z domu. Ja już robię to bez zastanowienia i jest to nasz nawyk, który służy poczuciu bezpieczeństwa, zwłaszcza dla wrażliwców. Ale do rzeczy. Nie wyobrażałam sobie, że po prostu zabiorę dziewczynki na stok i przyniosę im narciarskie buty, ubiorę i przekażę w ręce instruktora. U nas efekt byłby odwrotny do zamierzonego. Dlatego już dużo wcześniej rozmawialiśmy w domu o nartach. Dziewczynki wiedziały, że my lubimy jeździć na nartach. Oglądaliśmy razem nasze wcześniejsze zdjęcia i filmiki ze stoków. Wyciągnęliśmy też swoje stroje i dziewczynki przymierzały nasze kaski i gogle. Obejrzeliśmy sporo filmików na YT z uczącymi się jeździć dziećmi. Dzięki temu powstał u nich jakiś obraz i wyobrażenie tej aktywności. Mimo to, Zuzia do końca uparcie twierdziła, że na nartach jeździć nie będzie, a my to szanowaliśmy. Nie było mowy o żadnych przymusach. Wiedziała, że jeśli się jej nie spodoba, będzie mogła po prostu posiedzieć w schronisku, albo pozjeżdżać na sankach. Przegadaliśmy problem i wyszło na jaw, że usłyszała w opowieściach znajomych, że ktoś się na nartach zabił i ona się boi, że coś jej się stanie. Jej obawy były uzasadnione, tym bardziej, że sama się o nie bałam. Planowaliśmy, że zanim zamówimy jej instruktora realnie pojedziemy na stok, żeby mogła przez jakiś czas popatrzeć na jeżdżących ludzi i sama się przekonać, że nic im się nie dzieje. Ten problem jednak cudownie sam się rozwiązał. Kiedy pierwszego dnia nie udało nam się umówić żadnego instruktora, poszliśmy na sanki. Pisałam o tym tutaj. Na tej górce na nartach zjeżdżała dziewczynka (na oko dziesięcioletnia), której Zuzia bacznie się przyglądała. Ta, kiedy nawet się przewracała, wstawała z uśmiechem i jeździła dalej. Później Zuzia poprosiła ją o pomoc w przyniesieniu sanek i tak zostały koleżankami. Zuzia sama się przekonała, że nic złego jej się nie stanie, a zjeżdżanie na nartach jest fajne. Od tej pory nie mogła się już doczekać pierwszej lekcji. Do tego stopnia, że ten nasz wrażliwiec, który nie założy nawet spodni na nogi, sam się ubrał w kombinezon i zaakceptował pierwsze przymierzone narciarskie buty. Nie zdążyłam jej nawet dobrze ucałować, a już była na orczyku. Odetchnęłam z ulgą :)
2. KIEDY ZACZĄĆ NAUKĘ JAZDY NA NARTACH
To pytanie zadałam ostatnio 5 instruktorom. Każdy z nich odpowiedział mi, że najlepiej wtedy, kiedy dziecko ma już na tyle silnie skoordynowane ruchy, że widzimy, że sobie po prostu poradzi. Niektórzy zaczynają, kiedy dziecko ma 3 latka. Instruktorzy są zgodni co do wieku 4 lat, kiedy kości i stawy są już u dziecka stabilne. Jednak każdy rodzic zna swoje dziecko najlepiej i wie, kiedy jest dla niego najlepszy czas. Ale powiem wam, że te 4 latka to wiek idealny. Dlaczego? Lena nie ma pojęcia strachu czy konsekwencji, które ma już Zuzia, jako 6 latka. W ogóle nie miała przemyśleń, że sobie może coś zrobić, a nauka była dla niej super zabawą. I tutaj właśnie jeszcze jedno spostrzeżenie. Dobry instruktor będzie wiedział, kiedy odpuścić “naukę” i zacząć się dobrze bawić, żeby dziecka nie zrazić. 6 letnia Zu naprawdę chłonęła wszystkie instrukcje i podczas 3 wjazdu już sama jechała orczykiem. Lena, no cóż, ona miała generalnie gdzieś, co to znaczy jazda pługiem. Najfajniej było jechać na krechę i przytulać się do cioci, czy wujka. Szybko znaczyło fajnie. Rozglądała się po stoku, machała do Zu i do nas, zaczepiała instruktorów, wołając do nich co chwila “no heeeeej wujek”. Mała kokietka :) Ale dzięki temu, że instruktor świetnie wplatał elementy nauki właśnie w taką zabawę, Lena naprawdę sporo zapamiętała i pokochała narty na tyle, że godzina jazdy z instruktorem to było mało. Nie chciała zdejmować nart przez następną godzinę. Zu uczyła się pilnie i po godzinie bolały ją już nogi.
3. JAK WYBRAĆ NAJLEPSZEGO INSTRUKTORA
U nas nie było mowy, żebyśmy to my uczyli jeździć dziewczynki. Nikt z nas nie czuje się na siłach. Od początku w grę wchodził instruktor. Przyznaję, że popełniłam błąd i nie poszukałam w internecie wcześniej opinii o szkółkach narciarskich. Najzwyczajniej już zabrakło na to czasu przed wyjazdem i to był mój osobisty punkt stresogenny. Mam w sobie coś z wrażliwca pod tym względem, bo ja też lubię mieć plan na wszystko :) Do naszej szkółki trafiliśmy przez przypadek. Po prostu tam, po wykonaniu 20 telefonów, udało nam się znaleźć instruktora. Z Zakopanego pojechaliśmy do Białki Tatrzańskiej. A dokładniej do SKI RYŚ. I to było szczęście głupiego, jak to mówią :) Wejdź na stronę www.skirys.pl i spójrz na te roześmiane twarze. Co za ludzie. Petarda! Jesteśmy zachwyceni tym, jakie podejście mają do dzieci. I do dorosłych :) Rysiek, pozdrawiam :) Może nie potrafiłabym docenić, albo wydawałoby mi się , że to takie naturalne, gdybym nie miała porównania innego dnia z inną szkółką. Ale o tym zaraz. Wiecie co mnie urzekło najbardziej? Pierwszego dnia, Lenka zasnęła nam dosłownie 3 metry przed dojazdem na stok. Kto ma dzieci, ten wie, że obudzenie takiego dziecka i myślenie, że będzie miało humor na cokolwiek, to jak wyprawa na nieistniejący szczyt. Tak więc lenka przymierzyła chyba wszystkie buty z wypożyczalni i na każde miała jedno określenie “Nie”. Ja się już prawie poddałam i rozebrałam do bielizny, bo pot płynął po mnie strumieniami, ale ich podejście do niej sprawiło, że 5 minut później kokietowała instruktora na stoku. Kiedy wróciliśmy do nich za dwa dni, okazało się, że sami odłożyli dla nas dokładnie te buty, które Lenka zaakceptowała pierwszego dnia. No szok! Nikt ich o to nie prosił, nawet ja na to nie wpadłam. To jest w moich oczach ogromny profesjonalizm. Z tego miejsca ogromnie dziękuję!!!
Innego dnia udało nam się umówić do jednej ze szkółek w Zakopanem, a dokładniej do szkółki Gigant pod Wielką Krokwią. Odradzam serdecznie, no chyba, że chcecie zniechęcić dzieci do nart i to skutecznie. Ok, jeden z trzech wynajętych instruktorów był bardzo miłym człowiekiem i Zu była zadowolona. Jednak panie, z którymi jeździła Lena i Wiktoria (mamalife.pl) to była jakaś porażka. Niezadowolenie malowało się na ich twarzach tak wyraźnie, że sama nie miałabym ochoty z nimi jeździć. Nie miały za grosz cierpliwości i podejścia do dzieci. Na przykład, kiedy instruktorka kazała Lenie zrobić rozgrzewkę, a ta nie chciała, bo biedna ledwo się ruszała, usłyszała “jak nie będziesz mnie słuchać, nic z tego nie będzie”. I prawie tak to się skończyło. Lena odmówiła współpracy. Po kilku zdaniach wymienionych z instruktorką, okazało się, że można rozmawiać z Leną inaczej i na dodatek skutecznie. Jednak jeździłam już za nimi cały czas, bo Lena nie chciała jeździć z tą “ciocią”. Gdyby nie fakt, że po skończonej godzinie z instruktorem, Lena jeździła jeszcze godzinę z tatą, byłabym pewna, że to jazda sama w sobie jej się nie podoba. Brawo Pani instruktorka! Na ich stronie mają napisane, że posiadają nowe buty i narty, a tak zniszczonych butów dla dzieci to ja jeszcze nie widziałam. Informują też, że ich miła i profesjonalna obsługa pomoże w dobraniu obuwia. No cóż, mili to oni nie byli. Ja rozumiem, że tam była mega duża kolejka, ludzie się pchali jak chamy jeden przez drugiego, ale to nie dla mnie. Wypisałam się od razu. Gdyby tam przyszło mi dobierać Lence buty, sama bym się zraziła po pierwszym dniu i podziękowała na następny rok. W dodatku kolejki do kolejki to już za dużo jak dla uczącego się brzdąca. Takich pokładów cierpliwości to ona już nie miała.
To doświadczenie dwóch różnych dni pokazało mi, że wybierając stok do nauki, dla własnego dobra warto pojechać na stok, który jest mniejszy, kameralny i nie zrazi nas pośpiechem, oraz kolejkami. To, że możemy w spokoju dobrać dziecku sprzęt, jeśli robimy to pierwszy raz, to naprawdę ogromna zaleta.
4. SPRZĘT KUPIĆ CZY WYPOŻYCZYĆ
To już zależy od tego, jak grube macie portfele. Pewnie, że nowy to nowy, ale my podeszliśmy do tematu tak, że jeśli dziewczynki połkną bakcyla, dostaną swoje kaski i gogle. Z czasem może pomyślimy też o nowych butach. Jednak na pierwszy raz zdecydowaliśmy się na wypożyczalnię sprzętu. Dla nas zakup nowych kasków to już spory wydatek, ale jesteśmy w stanie go ponieść wiedząc, że to nie jest wydatek jednorazowy. Teraz mamy już zamówione nowe kaski i dziewczynki nie mogą się ich doczekać. Jeśli przeraża was, tak jak mnie, fakt, że kaski mogą być przepocone, weźcie na głowę dziecka cienką wiosenną czapeczkę. Dzięki temu jego główka nie będzie miała kontaktu z kaskiem. Jeśli wiecie, że dobraliście buty idealne, możecie wypożyczyć je na dłużej i dzięki temu nie tracić codziennie czasu na dopasowywanie nowych.
5. JAK UBRAĆ DZIECKO NA NARTY
Jeśli sami jeździcie na nartach, raczej znacie odpowiedź na to pytanie. Tak, jak siebie. Jeśli to dla was nowość, podpowiem, że nie za grubo :) Oczywiście wszystko zależy od pogody, ale wystarczy koszulka i sweterek, a na nogi getry. Tutaj obowiązkowym zakupem są specjalne narciarskie skarpety. Są specjalnie pogrubione tam, gdzie noga najmocniej dociska do buta narciarskiego i dzięki temu chronią nogę przed otarciami. Koszt zakupu dwóch par takich skarpet to ok 75 zł. Nie majątek. My zakupiliśmy jeszcze getry termiczne, bo nawet gdyby narty nie wypaliły, takowe przydadzą się przez całą zimę. Koszt zakupu jednych getrów to 60 zł. Teraz zainwestujemy jeszcze w koszulki termiczne i polary. Na wierzch wybraliśmy kombinezony, żeby przy ewentualnych wypadkach, jak najmniej śniegu mogło dostać się do ciałka dziecka. Miałam też ze sobą kurtki i spodnie śniegowe, ale byliśmy zbyt krótko, żeby ich użyć. Jednak ubiór w dużej mierze może zależeć od dziecka, bo niektóre po prostu nie lubią kombinezonów.
6. GDZIE NOCOWAĆ PODCZAS NAUKI
Być może pomyślisz, co to za dziwny akapit. Ale już tłumaczę. W zasadzie możesz nocować tam, gdzie chcesz. Ameryki nie odkryłam. Jeśli jednak lubisz mieć plan B, na wypadek, gdyby dziecko nie polubiło nart już pierwszego dnia, rozważ Hotel, który zapewni tobie i dziecku inne atrakcje. Domyślam się, że już sam fakt, że dziecko nie chce jeździć na nartach może być dla ciebie przykry. Nie chcę nawet myśleć, co bym czuła, gdyby do tego doszła nuda i płacz, że muszę spędzić z dzieckiem czas na kwaterze, na której nie ma nawet klocków. Możecie wziąć co prawda zabawki z domu, ale zapewniam, że jak się już spakujecie i zobaczycie ile macie walizek, to podziękujecie jeszcze za dodatkowe. Biorąc pod uwagę taką ewentualność, że narty mogą nie wypalić, zdecydowaliśmy, że partnerem naszych Ferii będzie Hotel Belvedere w Zakopanem. Wiecie już, że go uwielbiam, bo to nasz trzeci pobyt w tym Hotelu i tym razem też muszę przyznać, że spełnił nasze oczekiwania. Hotel Belvedere w trakcie ferii organizuje pakiety atrakcji dla dzieci, tak na wszelki wypadek, gdybyście potrzebowali zająć czymś dziecko. Macie do wyboru zajęcia plastyczne, naukę pływania na basenie, czy wszelakie warsztaty. Więcej o atrakcjach dla dzieci przeczytacie u mamalife.pl. Ja nie mogę nie wspomnieć o przepysznej kuchni. W zasadzie już tęsknię, kiedy wspominam nasze obiady :) Tym razem plan B nie był nam potrzebny, jednak chętnie korzystaliśmy z basenu, czy niektórych atrakcji. Na przykład dzięki temu, że zorganizowano wieczór bajkowy dla dzieci, mogliśmy z Kamilem swobodnie popracować i przygotować dla was wcześniejszą relację (klik).
Piszę ci o tym Hotelu nie bez powodu! Już dosłownie za moment będę miała dla Ciebie konkurs, w którym do wygrania będzie właśnie pobyt w Hotelu Belvedere. Jeśli ferie jeszcze przed tobą, koniecznie polub mój profil na FB, żeby nie przeoczyć konkursu :)
Uffff. Ktoś przebrnął do końca? :)
Warto na pewno skorzystać z pomocy instruktora przy stawianiu pierwszych kroków na nartach, nauka przebiegnie dzięki temu sprawniej, efektywniej, bezpieczniej i mniej stresu dla rodzica :)
Ważne by zajęcia sportowe były dla dziecka ciekawe i rozwijające. No i nie powinno się je do nich zmuszać: zachęcać, inspirować – tak – zmuszać – nigdy, bo to przynosi odwrotny skutek. Bardzo mnie cieszy to, że moje dzieci traktują aktywność fizyczną, jako coś naturalnego i same chcą się ruszać. Maja, najmłodsza córka, od trzech sezonów kocha narty (zaczynała w przedszkolu narciarskim Dimbo, absolutnie genialne mają podejście!!) i jazdę na łyżwach.
Nie przepadam za jazdą na nartach, może dlatego, że moje umiejętności pozostawiają wiele do życzenia :P Za to mój Mateusz (7 lat) radzi sobie rewelacyjnie i z utęsknieniem czeka na rozpoczęcie sezonu narciarskiego. Staram się go w tym wspierać dlatego, w przerwie zimowej wyjechaliśmy ze szkółką narciarską Dimbo do Austrii. Dla niego to był przełomowy wyjazd – pod okiem naprawdę dobrych instruktorów osiągnął rewelacyjne efekty. No jako matka byłam w szoku że moje dziecko >TAK< jeździ!!