Kiedy wyjeżdżając z Łodzi ustawiliśmy nawigację, ta szalona pokazała, że w Zakopanem będziemy na 23, czyli, że pokonamy swoje 280 km w zawrotnym tempie 9 godzin. To już wolałabym jechać do Chorwacji, gdzie dojeżdżamy w 13 godzin. Dziewczynki postanowiły całą drogę śpiewać nam hity z weselnych list przebojów, więc droga minęła nam szybko i… głośno. Na miejscu byliśmy jednak po 21, więc nie było tragedii. Zjedliśmy przepyszną kolację w Restauracji “Pod Aniołem” w Hotelu Belvedere. Po raz kolejny to właśnie ten Hotel wybraliśmy jako miejsce naszego odpoczynku. Pisałam wam już o nim kilka razy, a teraz tym bardziej warto mnie śledzić, bo będę miała dla was na koniec naszego pobytu mega niespodziankę.
Generalnie celem naszego przyjazdu na ferie w Zakopanem jest pokazanie dziewczynkom jazdy na nartach. Oboje z Kamilem uwielbiamy jeździć, choć nauczyliśmy się dopiero kilka lat temu. Ja, jak zwykle w tej rodzinie, mam stracha o te narty, bo tyle się słyszy o różnych wypadkach mniejszych lub większych. Ale zaciskam zęby i piję melisę. Mieliśmy ambitny plan, żeby po tak długiej podróży wstać wcześnie na śniadanie i ruszyć na stok. Jakoś tak naiwnie wierzyliśmy, że skoro w Zakopanem szkoła narciarska za szkołą narciarską, to znajdziemy instruktora w 10 minut. Więc… myliliśmy się. Godzinne wykonywanie telefonów przez dwie osoby poskutkowało umówieniem nauki dopiero na następny dzień. Wtedy dotarło do mnie, że zaczynamy ten nieszczęsny etap uczestniczenia w feriach i wakacjach z całą masą ludzi. Nie mam nic do ludzi, nie zrozumcie mnie źle. Po prostu podróżując z małymi dziećmi, które jeszcze nie mają ferii i wakacji jako takich, zawsze wybieraliśmy inne sezony. W górach było pusto, na wakacjach pusto. I co tu dużo mówić, wszędzie dużo taniej. Tym razem jednak nie mieliśmy możliwości wyboru innego terminu jak nasze ferie, więc dostałam jak obuchem w łeb. Narty kojarzą mi się dobrze tylko dlatego, że nie mam doświadczeń stania w długich kolejkach do kolejki.
Kiedy więc nasze plany runęły w gruzach, wypożyczyliśmy z Hotelu plastikowe cuda wianki do zjeżdżania z górki i ruszyliśmy przed siebie. Pogoda była cudna, dzięki temu nasze szaleństwa na śniegu były naprawdę bardzo przyjemne. Bawiliśmy się jak dzieci, dosłownie. Zaliczyliśmy też pyszne naleśniki, gorącą czekoladę i dawkę góralskiej muzyki. Takie góry bardzo lubię. Pyszne i słoneczne. Teraz właśnie pakujemy się na stok. Dam wam znać, jak nam poszło i czy dziewczynki załapały bakcyla z nartami.
My w tym roku byliśmy z dzieciakami w Istebnej w Beskidzie Śląskim bardzo fajny ośrodek narciarski, warto się wybrać. Oczywiście Zakopane ma swój klimat, jednak dość tłoczne i trochę się tam pozmieniało i lekko traci swój urok