Każdy kto mnie zna osobiście wie, że zazwyczaj moja skrajność skłania się ku pozytywom. Zawsze widzę jakieś rozwiązanie, zawsze mam marzenia, zawsze gdzieś biegnę i prawie zawsze coś załatwię. Nie lubię marudzenia, gderania i gdekania, choć być może to jedno i to samo. Lubię działać i cieszyć się z bycia tu i teraz. Ale mam wadę, być może genetyczną, choć tata twierdzi, że takowe nie istnieją. Gadam czasami szybciej niż pomyślę. Czasem wcale nie pomyślę. A czasami ja myślę jedno a rozmówca słyszy drugie. No cóż, życie.
Kiedyś znajoma zapytała co u mnie. Szczerze przyznałam, że ostatnio bywam zmęczona. Że brak mi już nawet takich psychicznych sił na choroby, ciągłe zwolnienia, lekarzy, apteki. W dobrej wierze powiedziała “Nie martw się, już niedługo dorosną i będziesz miała z głowy”. Dopiero po jakimś czasie zaczęłam się nad tym zastanawiać. Przecież ja nie powiedziałam, że moim zmartwieniem są dzieci. I wtedy zdałam sobie sprawę, że takie myślenie otacza mnie bardziej niż mi się wydawało.
Myślałam o tym przez ostatnich kilka dni bardzo intensywnie. I myślę o tym za każdym razem, kiedy wieczorem zamykam drzwi od ich pokoju. Ja nie chcę mieć ich z głowy. Chcę chłonąć ile mogę, bo wiem, że za kilka lat a później kilkanaście przyjdą dni, że będę tęsknić za tym szalenie. Że tęsknota będzie mi rozdzierać serce. Że oddałabym wszystko, aby móc ich dłonie trzymać w swoich, czytać im książeczki o kotku jak biszkopcik, a one to czytanie co 3 sylaby będą przerywały. Nie chcę mieć ich z głowy. Mogę mieć z głowy całą resztę na tym świecie, ale ich nigdy z głowy nie zdejmę.
Nigdy nie będzie mi blisko do mem rzucanych na fb a wyśmiewających macierzyństwo z każdej strony. Nigdy nie pojmę dlaczego matki (wg tych mem) nie piją ciepłej kawy, nie mają weekendów, niczego nie mają. Smutno mi kiedy na to patrzę. Smutno mi i właściwie nie wiem czemu. Tak sobie myślę, że z jednej strony tak szalenie udostępniają się takie obrazki, które ukazują matki jako kaleki (tak ja to odbieram), a z drugiej się matki denerwują, że tak się je postrzega. Hmmm. Wszędzie tylko hasła o macierzyństwie bez lukru. Ale po co odbierać lukier temu, co z założenia właśnie takie ma być.
Jasne, że zdarzyło mi się wypić zimną kawę ale tylko wtedy jak o niej zapomniałam. A weekendy z dziećmi to najpiękniejsza rzeczywistość. Czekam na nie cały tydzień. Nie sprzątam wtedy, nie zarzynam się prasowaniem. Ja wtedy żyję. Z nimi. Dopiero wtedy żyję.
Zmęczona jestem ciągłym słuchaniem, że trzeba cieszyć się życiem, bo jak już urodzisz, to dopiero ci się zacznie. Takie straszenie, tylko do dzisiaj nie wiem czym. Kolkami? Przeżyliśmy. Najprawdziwsze. Od pierwszej doby życia przez 8 miesięcy co noc. Po co mnie straszycie kimś, kogo kocham i na dodatek sama sobie urodziłam? Zaczynam się zastanawiać, po co niektórzy ludzie wydają tysiące na urlopy, jak po powrocie na pytanie “jak było?” odpowiadają “weź, przecież z dzieckiem to nie urlop“. Mogłabym mnożyć takich sloganów. Straszono nas już wszystkim, co się nie wydarzyło, albo co nas wcale nie zabiło. Czy zawsze to tylko “babeczki i tęcze”? Nie. Czasem jest trudno. Tak strasznie trudno. Ale ta miłość wymaga tego stopnia trudności, żeby móc wychować drugiego człowieka. Nie hodować. Wychować. Z pełnym bagażem uczuć i wspomnień.
Kiedy sięgam pamięcią na nasze ostatnie 5 lat życia, widzę jak na dłoni, że spotkało nas wszystko, czym nas straszono a teraz się nas pociesza, że będziemy mieć z głowy. Były kolki, nieprzespane noce, bujanie, niebujanie, ulewanie, spanie z nami w łóżku, obsikanie nas przy gościach, bieganie po lekarzach, wyjazdy na jeden dzień a jakby wyprowadzki. Za nami 5 wspólnych wakacji, które były wakacjami. I wiecie co?
To najlepsze, co mogło mi się w życiu przytrafić… Najlepsze 5 lat mojego życia.
Będę kiedyś tęsknić, że mnie o 4:47 nie budzi tupot małych bosych nóżek.
Że płaczem mnie nikt nie żegna, kiedy wychodzę do pracy.
Że w domu tak czysto jak w muzeum, tylko kurzu więcej.
Może nawet zatęsknię za prasowaniem na cały etat. Kiedy już w innym domu same sobie będą prasowały. Jeśli będą.
I zatęsknię na bank, kiedy już nie będą chciały czytać o kotku biszkopciku i jeździć z nami na wakacje.
Za zimną kawą z mem nigdy nie zatęsknię, bo nigdy takiej nie piłam…
Jestem pewna, że właśnie to przeżywa moja mama. Niegdyś w domu, w którym nawet bywało za głośno. A teraz cisza się od ścian odbija. Kiedyś tona ziemniaków na zimę to mało a teraz kilogram na miesiąc. I kiedy się zjeżdżamy, zawsze jest za dużo jedzenia. Tak dużo jak jej tęsknoty. Kiedy to piszę, ściska mnie w gardle. Jeszcze 5 lat temu nawet bym nie zrozumiała.
Wiem, że dzień, kiedy to ja będę na jej miejscu nadejdzie za szybko. I właśnie dlatego nie chcę mieć moich dzieci z głowy. Chcę się umieć cieszyć z nieprzespanych nocy, bo dopóki się nie pojawiły na świecie, żadna nieprzespana noc nie miała znaczenia, nie była po coś. I zanim moje wnuki trzymając mnie za rękę pomyślą “Jak można się tak zestarzeć”, ja chcę żyć. Przy nich. Mając je na głowie…
Przepieknie napisane. Matka nie jestem, nigdy byc nie chcialam, ale fajnie bylo poczytac doswiadczenia i przemyslenia kogos z drugiej, odmiennej strony :-) pozdrawiam serdecznie.
Oj, jakbyś wyjęła mi myśli z głowy. W bardzo podobnym tonie napisałam ostatnio w szkicach o tym, że już mi się nie spieszy :) Dokładnie wtedy, kiedy w dzień kobiet, po seansie z Wiki w kinie i wspólnych rozmowach w tramwaju delektowałam się kawą w ciszy (bo poszła na kuleczki) i jakoś tak mi się zrobiło…pusto.
Dotarło do mnie, że kurde – jestem niewyspana, zmęczona i mam czasem dość, ale jest tyle cudownych momentów w tym wszystkim, że bankowo kiedyś za tym zatęsknię
( i machnę sobie za 5 lat na 30-tkę trzecie ;D )
Ta, ja też miałam taki plan, ale jak pamiętasz, podczas naszej ostatniej rozmowy dotarło do mnie, że się już spóźniłam 2 lata na realizację planu :) Oby Tobie się udało :)
Mam dwójkę tu przy sobie i dwójkę w niebie i dziś nie wyobrażam sobie życia bez Nich wszystkich. Choć czasami ręce opadają z bezsilności to za każdym razem jak całuję je na dobranoc nie mogę doczekać się już ranka, kiedy zobaczę ich uśmiech.
Dziękuję za ten wpis.
Madzia, to chyba ta nasza miłość bezwarunkowa właśnie sprawia, że choćby nie wiem jak ciężki był dzień, następnego ranka znowu mamy siły na wszelkie wyzwania. Ściskam Cię cieplutko i dziękuję za twój komentarz.
Piękny tekst – pięknie napisane to, co najważniejsze :*
Dziękuję
Jesteś najlepsza! Potrzebowałam tego właśnie dzisiaj! <3
Przytulam <3
chociaż sama nie mam jeszcze dzieci, ba! Nawet męża, to łezka przy oku się znalazła i to nie jedna. Taki piękny wpis, taki prawdziwy… Bez wątpienia zmusza do refleksji. Jestem tu nowa, ale juz wiem, że wsiąknę bez reszty ❤
Dziękuje ci kochana ❤️
Wzruszyłam się kiedy zaczęłaś wymieniać, za czym będziesz tęsknić. Ale na ostatnim akapicie to się już poryczałam. Dziękuję ci za ten teks i przypomnienie tego, co ważne.
Jak pisałam też mnie ściskało w gardle…
2 na 3 blogi parentingowe mają w opisach takie slogany “macierzyństwo bez lukru”. Zawsze mi się to kłóciło. I wszędzie to samo, że dzieci wkurzają, że na nic nie mają czasu, że koleżanek nie mają, z domu nie wychodzą. Nie mam dzieci i jak ciągle czytam coś takiego, to serio się boję mieć. Fajnie, że można inaczej. Ale to pewnie jak ze wszystkim. Kwestia spojrzenia i podejścia. Fajny wpis.
Dokładnie, można inaczej :)
Absolutnie się z Tobą zgadzam :-) Chociaż czasem myślę sobie, o fajnie, żeby Ha miała już (przykładowo) 10 lat, bo będzie bardziej samodzielna etc, ale tak czy siak,, tak jak Ty, NIE chę mieć jej z głowy :-) i też nie rozumiem ludzi, którzy uważają, że dzieci powinny samę się sobą zajmować, siedzieć w swoim pokoju i generalnie nie przeszkadzać :-)
Cudowny wpis ❤
Cieszę się, że się podoba :)
cudne. podpisuję się pod każdym słowem.
Dziękuję
Absolutnie się z Tobą zgadzam :-) Chociaż czasem myślę sobie, o fajnie, żeby Ha miała już (przykładowo) 10 lat, bo będzie bardziej samodzielna etc, ale tak czy siak,, tak jak Ty, NIE chę mieć jej z głowy :-) i też nie rozumiem ludzi, którzy uważają, że dzieci powinny samę się sobą zajmować, siedzieć w swoim pokoju i generalnie nie przeszkadzać :-)
Widziałam ostatnio w galerii w “akcji” taką jedną 10-latkę i szczerze wiem, że wolę 5 latkę :) Jeszcze nie dorosłam do problemów 10 latek, ale pewnie ewoluuję z czasem :)
Wspaniały wpis… Również nie rozumiem tego ciągłego straszenia i narzekania, że zobaczysz jak to później będzie, na nic czasu, zero wakacji, obiady trzeba robić, opiekować się trzeba. Oczywiście na pewno posiadanie dzieci to ogromna odpowiedzialność i poświęcony czas, ale skoro na te dzieci się decydujemy to decydujemy się też na to całe zaplecze, które za tym idzie. Mam parę koleżanek, które mają już dzieci, kończą studia i nie narzekają. Wiadomo są cięższe dni, ale jeżeli ktoś chce i przede wszystkim ma wsparcie to przecież nie można traktować dzieci jako kuli u nogi, a jako wspaniałego, nowego członka rodziny, którego trzeba wychować i pokazać mu świat :)
Pewnie, że jest sporo ciężkich dni. Nie ma lekko. Ale jeśli coś się robi z miłości, nie powinno się przy tym na tego kogoś narzekać. To nie macierzyństwo jest takie trudne. Trudne jest to, że niektórzy nie potrafią zaakceptować, że sytuacja się zmieniła.
To jest najpiękniejszy post o rodzicielstwie jaki przeczytałam. Mam podobne zdanie, mimo, że nie mam dzieci. Dziecko jest wszystkim tym co najlepsze i najpiękniejsze w życiu. I mimo, że każdy ma prawo nie mieć siły, mieć gorszy dzień to wiem, że taki uśmiech, przytulenie, widok, ba bałagan powoduje, że jednak to jeden z piękniejszych i pełniejszych dni życia. Dziękuję Ci za ten tekst, i podsyłam go mojej bratowej, która będąc w ciąży naczytała się tego “macierzyństwa bez lukru” i boi się, czy da sobie radę.
Da sobie radę, Im mniej będzie czytała, tym lepiej sobie poradzi :) Wtedy pozwalamy sobie na przeżywanie macierzyństwa po swojemu, w swoim tempie i z nikim nie mamy potrzeby się porównywać. Nie czujemy presji, żeby się na wszystko uskarżać, bo każda tak robi. pozdrawiam was obie :)