Dorosłam do bycia sobą. Tak po prostu! Troszkę to trwało. Miałam 15 lat, a przyjaciółka 31. Czasem się śmiałyśmy, czy to już starość i czy wciąż wiele rzeczy wtedy wypada. Później ona wyszła za mąż i wyjechała do Kanady. Później ja wyszłam za mąż i nie wyjechałam do Kanady, a nawet przez jakąś część swego życia byłam przekonana, że Kanada leży w Stanach. Wesołą byłam i naiwną czasem dziewczyną.
Zakochaną nieszczęśliwie jeden raz, może dwa, a później już tak prawdziwie mocno i szczęśliwie, że mając 19 lat wyszłam za mąż. Bez przymusu, choć pewnie nie zliczę ile razy ktoś mnie zapytał kiedy rodzę :) I teraz, pisząc ten tekst, myślę o tym, że nigdy, naprawdę nigdy, nie czułam się taka dorosła. Nie dlatego, że mam 34 lata, ale dlatego że mając te 34 lata przeżyłam tak wiele smutnych i pięknych momentów, które mi tę dorosłość dały.
Dorosłość to proces. Nie zawsze zrozumiały i prosty, czasem pełen łez i momentów tak trudnych, że myślisz, że nie ogarniesz. Niekiedy żałuję, że tej wiedzy i świadomości samej siebie nie miałam 10 lat temu. Może nie przyciągałabym jak magnez ludzi z problemami. Może mając 2 zł więcej w portfelu ułożyłabym sobie życie zupełnie inaczej :) Ale w gruncie rzeczy, cieszę się, że dorosłam… Dorosłam do bycia sobą. Nie potrzebuję podsumowań roku i wielkich planów. Jednak fakt, że o nich tutaj nie piszę nie oznacza, że ich nie mam. Oj maaaaam tak wiele, że mój kalendarz nie ogarnia tego równie mocno, co mój portfel :)
Dorosłam do bycia sobą!!!
Lekcje, które pozwoliły mi dorosnąć
1. Już mnie nie martwi, że ludzie o mnie mówią i nie obchodzi co (chyba, że mają rację, bo zachowałam się podle to koniecznie rozważam przeproszenie i zmianę). Smutne jest to, że ktoś w ogóle chce się zajmować moim życiem i poświęcać czas na analizowanie moich zachowań, zdjęć na instagramie, relacji na instastory, wycieczek, smutków, zmarszczek… Zrozumiałam na swoim przykładzie, że im bardziej jesteś zajęty swoim życiem, im bardziej z niego szczęśliwy, tym mniej cię interesuje życie innych.
2. Nie zaczynam i nie kończę dnia od sprawdzania, co słychać w życiu innych ludzi. Od roku telefon odkładam w kuchni i nie zabieram go do łóżka. Dzięki temu dzień kończę i zaczynam myśleniem o swoim życiu i z ludźmi, którzy realnie są w moim życiu.
3. Odkąd pamiętam mam zasadę, że nie mówię o swoich problemach. Łamię tę zasadę tylko kiedy komuś ufam. O moich smutkach wiedzą moi rodzice, rodzina, przyjaciele. Czasem może to i za dużo osób. Nawet im nie opowiadam wszystkiego, co we mnie siedzi, bo sama ze sobą też lubię sobie czasem pomilczeć. Większości problemów nikt za mnie nie załatwi, a ja nie lubię słuchać “nie martw się, wszystko się ułoży”. Jestem na tyle dorosła, że wiem, że samo się nie ułoży i trzeba się czasem nieźle napracować, żeby to życie wyglądało jak wygląda. Poza tym, wierzę, że słowa mają moc, więc jeśli już coś mówię, niech ktoś dzięki temu poczuje się lepiej.
4. Jestem strasznym nerwusem, czasem popłaczę sobie nawet z tego powodu. Ciągle nad sobą pracuję, bo chciałabym mieć mniej emocji i spokojniejszych, bo jak nie wykończę siebie, to mojego męża na pewno :) Ale nigdy nie tracę czasu na ciche dni. Szczerze tego nie znoszę. Z drugiej jednak strony uczę się, aby nie mówić tego, co mi ślina na język przyniesie, ale chwilę się z tym oswoić i potem brać odpowiedzialność za to co mówię!
5. Zdałam sobie sprawę, że dla innych zawsze będę zbyt jakaś. Zbyt gruba, zbyt chuda, zbyt głośna, zbyt bezpośrednia, zbyt naiwna, zbyt opiekuńcza. Dlatego już przestałam się tym przejmować, choć jeszcze całkiem niedawno potrafiłam się podporządkować czemuś, żeby tylko ktoś był zadowolony. Teraz już jestem dorosła. Dorosłam do siebie i zrozumiałam, że nikt mnie nigdy w pełni nie będzie akceptował, jeśli sama tego najpierw nie zrobię. I cudowne jest to, że dzięki temu naprawdę zrozumiałam, że akceptacja siebie niesie za sobą akceptację innych. Ich wybory, inny od mojego sposób spędzania wolnego czasu i tak dalej. Nie na odwrót.
6. Kiedyś przez przypadek zrozumiałam, że kiedy odpuszczę coś danego dnia, nikomu świat się nie zawala. Nie ogarniam wszystkiego i ani to powód do dumy, ani do wstydu. To się nazywa dorosłość, bo świadczy o dokonywaniu wyborów. A z wyborami jest tak, że coś jest zawsze kosztem czegoś.
7. Naprawdę przestałam się przejmować tym, czy inni mnie lubią, kiedy zrozumiałam, że większość z nich nie lubi nawet samych siebie. Mam bardzo ograniczoną liczbę tych, którzy są mi potrzebni do szczęścia i którym ja chcę dawać szczęście. Wciąż jednak jestem bardzo towarzyską i zbyt ufną osobą.
8. Zawsze pomagam innym, często kosztem siebie. Ostatnio zapytałam mojego męża, czy wciąż mam w sobie cechy, które sprawiły, że się we mnie zakochał. Zarówno wtedy, 18 lat temu, jak i teraz, wymienił na pierwszym miejscu właśnie to, że jestem niezwykle empatyczna. Przejmuję się innymi i uważam, że to jedna z moich największych cech i dzięki niej dorastałam do siebie w zgodzie ze sobą.
Teraz, kiedy moja starsza córka chodzi do pierwszej klasy, chyba po raz pierwszy w życiu czuję oddech upływającego czasu. Chcę tak wiele z nią zrobić, póki jeszcze będzie chciała. Odbyć mnóstwo podróży, pokazać świat i nauczyć wdzięczności. Bo najpierw jest wdzięczność, a potem szczęście. Nie na odwrót. I cieszę się, że jej dorastanie tak pięknie splata się z moją świadomą dorosłością. Nie wiem jak bym wychowała swoje dzieci mając 10 lat mniej. Teraz chyba jest mój najlepszy czas w życiu. Postaram się tego nie zepsuć…
Kiedyś, mając przyjaciółkę z początku tego wpisu, myślałam, że po 30 jest już starość :) Na szczęście wraz ze mną przesuwa się ta granica. Mając 34 lata wciąż tańczę bez pamięci, biegam po plaży zbierając muszelki, zachłannie zachwycam się zachodami słońca. Zarówno tymi w Egipcie, jak i tymi z mojego łódzkiego balkonu. Zachłannie chłonę każdy dzień, który nauczyłam się zaczynać o 5:40, zachłannie spędzam czas tylko ze sobą, bo przez wiele lat, sama go sobie odbierałam. Jestem dumna z tego, że choć mam w sobie ogromną chęć poznania świata, tak samo cieszą mnie wyjazdy poza miasto i pikniki na podłodze w salonie. Uczę moje dzieci dorosłości, a one mnie prostoty i wrażliwości… Tak mi dobrze w miejscu, w którym jestem…
Sukienka – Marie Zelie (markę kocham od dawna, jej sukienki są kobiece i ultra ponadczasowe), obecnie trwają mega wyprzedaże
Bransoletki – Westwing
Naszyjnik – Wear medicine
Buty – Born2Be
Miejsce sesji – Egipt
Obróbka – LR
Poprzednie sesje w sukienkach Marie Zelie możecie zobaczyć poniżej i jestem pewna, że lektura tych wpisów nie będzie stratą czasu.
Super , świetny wpis i cała prawda ❤️ rozumiem bardzo dobrze ❤️
Piękny i bardzo wartościowy wpis, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, gdy jesteśmy z każdej strony uczeni porównywania się, bycia idealnymi i takimi, jakich od nas oczekują inni. I cudowne zdjęcia ❤️
Świetny wpis, bardzo prawdziwy i bardzo bliski mojemu postrzeganiu świata.
W dzisiejszym swiecie trzeba mieć odwagę być sobą…