Znałam kiedyś pewną dziewczynę. Była w moim wieku. Miała niewiele ponad metr wzrostu. Większość swojego życia spędziła w szpitalu. Znała tam wszystkich tak dobrze, że kupowali sobie czekoladki na dzień dobry. Sama sobie w tym szpitalu zmieniała kroplówki. Kiedy od niej wychodziłam zawsze płakałam. Kochałam ją bardzo. Tak bardzo, jak bardzo ona cierpiała przez całe swoje życie. Nie mogła samodzielnie oddychać. Była uzależniona od wielkiej maszyny. Mała kosztowała majątek a jej babci nie było na nią stać. Miała właściwie tylko babcie. Reszta rodziny średnio o niej pamiętała. Mogłoby się wydawać, że Justyna była najbardziej nieszczęśliwą osobą jaką znałam. Ale była największą optymistką, jaką miałam szczęście poznać. To ona nauczyła mnie, że wystarczy zmienić jedną rzecz, żeby w końcu być szczęśliwym. Nastawienie. Jednak zachodzi ważne pytanie. Jak zmienić nastawienie?
Pewnego ranka dostałam telefon, że Justyna zmarła. Było to 14 lat temu. Jeden z gorszych dni. Dopiero wyszła ze szpitala, czuła się dobrze. Ale zawiodła maszyna. Nie dostarczyła jej wystarczająco dużo tlenu, by mogła oddychać. Strasznie mi ciężko kiedy to piszę, była mi bliska. Do dzisiaj jest dla mnie wzorem w pielęgnowaniu pozytywnego nastawienia. Kiedy jest mi ciężko i wydaje mi się, że opadam z sił, myślę o niej. Tęsknie. Ale lekcja, którą mi zostawiła nigdy nie przeminie.
Co tam ogół ludzi, będę pisać o sobie. Mam czasami skłonności do wyolbrzymiania smutnych rzeczy, które mnie spotkały. Oczywiście wpływ na to ma wiele czynników. Czasem pogoda, pora roku, stan konta, zdrowie. To wszystko ma znaczenie i wpływa na mój osąd doświadczanych przeze mnie emocji. Na przykład ostatnio, gdy w domy był szpital, ja sama umierałam z bólu głowy niewiadomego pochodzenia, a na koncie jakby bliżej było do zera, czułam, że całe życie jest bez sensu. Czasem ta myśl tak do mnie przylegała, że nie chciało mi się zupełnie wstawać z łózka. Gdyby nie dzieci, może nawet bym w tej walce poległa. Z mojego osobistego punktu widzenia, najgorsza jest sytuacja, kiedy brakuje kasy. Wtedy jakoś tak wszystko drażni podwójnie. Nie umiem tego sensownie wytłumaczyć, ale taką zauważam zależność. Zdarza mi się raz na jakiś czas powiedzieć, że byłabym szczęśliwa, gdybym:
Miała nowy samochód, który nie psuje się co dwa tygodnie.
Miała wielki dom z ogrodem.
Na nic nie chorowała.
Miała chociaż 10 kg mniej.
Dzieci, które nigdy się nie kłócą.
Męża, który codziennie przynosi mi śniadanie do łóżka.
W rzeczywistości znam wiele osób z dużym domem, dobrą posadą, mających lepsze zdrowie i tak dalej, którzy wcale nie są szczęśliwsi ode mnie. Ani nawet od Ciebie. Niektórzy z nich są naprawdę nieszczęśliwi i niektórym w ogóle nie zazdroszczę sytuacji, w której się znaleźli, albo na którą sobie sami zapracowali. Ale prawda jest taka, że my wszyscy sobie codziennie pracujemy na to szczęście. I nie kasa, domy, samochody, zdrowie czy nawet geny świadczą o tym, czy jesteśmy albo będziemy szczęśliwi. Wrócę do przykładu Justyny. Nie miała kasy, auta, nawet zdrowia nie miała. A była bardzo szczęśliwa kobietą. Bo miała pozytywne nastawienie do wszystkiego, co ją spotykało. Nie powiem wam, że to łatwe, bo gdyby tak było, nie pisałabym tego wpisu. Sama każdego dnia nad tym pracuję. I zrobiłam sobie nawet pewien test. Zapisywałam każdego dnia stan swoich emocji. Okazało się, że zapominam o dobrych rzeczach a skupiam się na jakiś drobnostkach. Czasem na przykład coś tak mnie wkurzało w mężu, że zapominałam, że przy jego zaletach ta jedna wada w ogóle nie powinna nic znaczyć. Głupol ze mnie. Na każdym kroku muszę się pilnować, żeby duch marudzenia i pesymizmu nie wkradał się do mojego życia. Walczę o to pozytywne NASTAWIENIE każdego dnia. Bo tylko ono wszystko zmienia. Nie zmienię niektórych rzeczy, na niektóre mam ograniczony wpływ, na inne żadnego. Na takie geny na przykład. Chciałabym mieć zapisane w genach, że nigdy nie będę ważyć więcej niż 60 kg, ale guzik z tego. Mam na to inny wpływ, choć zaczynam szanować ograniczenia zdrowotne, które mnie ostatnio dopadają.
Kiedy dopada mnie negatywne nastawienie, staram się pobyć sama ze sobą i zastanowić nad kilkoma rzeczami. Między innymi nad tym, czy chciałabym mieć taką przyjaciółkę, która ciągle tylko narzeka na swój los. Zdarza mi się nad sobą użalać i w rozmowach z przyjaciółmi czy rodziną powiedzieć o swoich zmartwieniach, ale robię wszystko, by nie trwało to długo i nie dominowało moich rozmów z nimi. Co mi pomaga?
Staram się wtedy zrobić coś dla kogoś
Czasami jest to telefon do kogoś, kto aktualnie choruje. Czasem, kiedy jestem na chodzie, robię drobne zakupy dla jednej z cioć i jej zanoszę. Czasem wpadam z tulipanami do pracy koleżanki, daję całusa, chwilę pogadam i wychodzę. To mój najlepszy sposób na dobre nastawienie. Jeśli chociaż raz miałyście w rękach Biblię, to wiecie, że więcej szczęścia wynika z dawania, nie z otrzymywania. Żaden człowiek tego nie wymyślił, tak zostaliśmy stworzeni, więc wierzę w ten sposób naprawy samopoczucia. Jasne, że uwielbiam dostawać prezenty. Ale serio nic nie cieszy bardziej jak fakt, że to ja poprawiłam komuś samopoczucie, nastawienia a może nawet zrobiłam mu dzień. Uwielbiam ten stan, który rodzi się w moim mózgu, kiedy zrobię dla kogoś coś miłego. W pewnym sensie pomaganie innych jest formą egoizmu. Jedyną znaną mi formą egoizmu, która tak bardzo pomaga obu stronom. Czasem dostrzegam jakieś większe problemy u innych i tak się skupiam na nich, że całkowicie zapominam o swoich. Nagle zmienia mi się punkt widzenia i zaczynam rozumieć, że moje problemy są błahostkami w porównaniu z sytuacją innych.
Skupiam się tylko na celach krótkoterminowych
Nie rezygnuję z celów długoterminowych, ale nie rozliczam siebie z nich tak często. Skupiam się dla odmiany na małych celach, które łatwiej mi osiągnąć a dzięki temu łatwiej mi zachować pozytywne nastawienie. Dla przykładu, nie zerkam codziennie czy schudłam 20 kg, ale cieszę się, że tego jednego dnia udało mi się trzymać założeń diety, która mi obecnie służy. I tak, jak ze względów zdrowotnych unikam pewnych potraw, tak ze względu na lepsze samopoczucie unikam złego nastawienia. Zwłaszcza po nieprzespanej nocy. Zwłaszcza wtedy :)
Unikam myślenia “będę szczęśliwa, gdy…” i zamieniać je na “jestem szczęśliwa, bo…”
Kiedyś marzyła mi się kariera zawodowa. Ale wiecie co? Chodzenie po czerwonych dywanach, dolary, premie, wyjazdy służbowe, to wszystko cieszyło tylko przez chwilę. Choć jako nastolatka myślałam, że taki status społeczny może dać mi pewien rodzaj szczęścia i zadowolenia. Jednak, kiedy już to osiągnęłam, po chwili przestało cieszyć. I wiem, że mamy tak ze wszystkim. Nowym autem, nowym domem, nowymi ciuchami. Po jakimś czasie uczucia szczęścia z faktu nabycia czegoś, albo dorobienia się czegoś, znika. Z prostego powodu. Nie od tego zależy szczęście. Nie moje. Dlatego nie myślę już, że będę szczęśliwa dopiero wtedy, gdy będę miała 200 metrowy dom. Pewnie, że lubię myśleć, że kiedyś będę go miała. Ale dzisiaj jestem szczęśliwa z tych swoich mebli w kolorze wenge, materaca na podłodze i nowego regału na zabawki dla dziewczynek.
Jestem dla siebie dobra i nie nazywam siebie nieudacznikiem
To czasem najtrudniejszy punkt. Zwłaszcza, kiedy naprawdę coś wybitnie mi nie wychodzi. Czasami czuję się najgorszą żoną, innego dnia fatalną matką. Kolejnego najgorszą blogerką, bo trzepie te wpisy i filmy a jakoś lajki nie lecą za tym współmiernie do włożonego wysiłku. Czasem czuję się nieudacznikiem. Ale mam taką swoją tajną broń. W szufladzie biurka mam maleńki notes, a w nim każdego dnia piszę jedną rzecz, za którą siebie lubię. Jedną. Bywają dni kiedy nie przychodzi mi to łatwo. Pytam wtedy męża, albo dzieci, za coś dziś oni lubią mnie najbardziej. Zapisuję sobie takie słowa właśnie na wypadek tych dni, w których moja odporność na złe nastawienie spada. Jak spada nam fizycznie odporność, możemy się posiłkować suplementami. Niestety nie da się łyknąć pozytywnego nastawienia. Ale może to i dobrze, wtedy wszystko byłoby za proste. A tak wiem, że to co mam, naprawdę jest skutkiem mojego własnego pozytywnego nastawienia…
Spodnie, kurtka, czapka i szalik – Zara
Rękawiczki – Decathlon
Sweterek – Lindex
Kozaki (genialne, z owczą wełną, ciepłe i niezniszczalne) – Bobux jest już nowa kolekcja, buty są p-r-z-e-p-i-ę-k-n-e
bardzo fajny wpis ?
pozdrowionka
dzięki, gratulacje z okazji powiększającej się wkrótce? rodzinki :)
Super wpis! Jestem w zimowym dole, zajadam smuty, czuję się coraz gorzej i próbuję wykrzesać odrobinę motywacji. Masz rację, szczęścia trzeba się nauczyć, umieć dostrzec to co nieoczywiste czasami, czasami mu pomóc. A czasami niestety odciąć od osób, które ciągną nas na dno, które każdą rozmowę zaczynają od wymienienia problemów. Ja tak zrobiłam i czuje jakby spadł ze mnie ciężar!
Zgadzam się z tobą w stu procentach. Szkoda czasu i życia na ludzi, którzy nie życzą nam dobrze. A już na pewno na tych, którzy są energetycznymi wampirami. Trzymaj się dzielnie i walcz z dołem. Niedługo wiosna, będzie łatwiej <3