Staram się żyć pełnią życia. Uczę się nieustannie każdego dnia. Ale mam wrażenie, że wciąż za dużo od siebie wymagam. Za każdym razem, kiedy podniosę głos na swoje dziecko, czuję się jak idiotka. Czuję, jakbym poległa jako matka. Czuję się też tak wtedy, gdy nie jestem w stanie spełnić marzeń moich dzieci, bo mnie na niektóre najzwyczajniej w świecie nie stać. Zresztą, tak samo się czuję, kiedy zawodzę jako żona czy po prostu jako koleżanka. Czasem mam wrażenie, że czym bardziej się staram, tym mniej mi wychodzi. To jak z pieczeniem ciasta. Im bardziej się starasz, tym większy ci wychodzi zakalec. A kiedy pieczesz ten biszkopt tak po prostu, nie dla gości, tylko dla siebie, bo masz ochotę zaserwować sobie z kawą, wychodzi taki piękny, puszysty i smaczny. Może w tym właśnie tkwi konkluzja naszego życia i tej stabilizacji, do której wciąż tak dążymy. Być może, gdybyśmy żyli nie na pokaz, nie na czas i nie na wyścigi, nasze życie miałoby w sobie więcej piękna. Myślę o tym w każdej chwili, odkąd pewnego dnia moja 5 letnia córka powiedziała zdanie, które wbiło mnie w fotel.
Zabiorę cię ze sobą w tamtą chwilę. Nie puściłam dzieci do przedszkola. Od dawna planowałam wagary. To miał być nasz babki dzień. Zaplanowałam, po uzgodnieniu z dziewczynkami, że tego dnia będzie szoping (wiadomo, że znowu nic bym sobie nie kupiła), krótka kontrola u lekarza po ostatnich katarach, załatwienie 72641658 spraw po drodze a później kino i na koniec ich ulubiona restauracja, w której już miał do nas dołączyć tata. To miały być wagary połączone z dniem dziecka :) Lody, popcorn, pierogi i duuuuużo nic nie robienia. Planowałyśmy ten dzień od dawna i w końcu udało się wszystko zorganizować. Bilety do kina były kupione, miejsce w pierogarni zarezerwowane. Musiałyśmy jeszcze tylko pojechać w jedno miejsce. I wtedy wszystko się popsuło. Nic nie poszło zgodnie z planem. Korki były wręcz nieprawdopodobne jak na tą godzinę. Później kolejka do lekarza okazała się być przerażająco długa i zamiast wyjść stamtąd po 40 minutach, wytoczyłyśmy się po 3 godzinach. Nie zdążyłyśmy do kina, więc wylądowałyśmy na obiedzie. Nie w ulubionej pierogarni. Z każdą chwilą czułam, że jako matka i kompanka w realizacji ich marzeń, po prostu zawiodłam. Przestałam się uśmiechać i chyba mogę już powiedzieć, że byłam zła. A dziewczynki? Śmiały się i śpiewały. Tak, jakby w ogóle nie miało dla nich znaczenia, czy to kino wypaliło czy nie. I właśnie wtedy, kiedy do stołu przyniesiono nam pierwsze danie, moja 5 letnia córka zapytała mnie:
Dlaczego jesteś smutna mamusiu?
Bo nic mi się dzisiaj nie udaje kochanie. Chciałam, żeby ten dzień był wyjątkowy a nic z tego nie wyszło. Nawet do kina nie zdążyłyśmy.
Ale przecież ten dzień jest wyjątkowy mamusiu. Kupiłaś mi pyszne ciasto bez glutenu i śpiewałaś z nami, że tamta dziewczyna mieszka parę kroków stąd. Nie smuć się mamusiu. Zabiorę cię do kina kiedy indziej.
Odwróciła się wtedy do swojej siostry i zupełnie nieświadoma procesu zachodzącego w mojej głowie, oddała rozmowie o smaku musu truskawkowego. Wbiło mnie w fotel. Miałam ochotę ryczeć, bo właśnie moje 5 letnie dziecko wykazało się mądrością, której mi zabrakło. Mądrością widzenia tego, że szczęście nie zależy od planu. Zdałam sobie sprawę, że w tej pogoni za idealnym skreśleniem kolejnych rzeczy z listy, przestałam się cieszyć po prostu z najważniejszego. Byłyśmy w końcu na tych wagarach. Razem. Drące się na cały głos we trójkę w tym aucie, że tamta dziewczyna faktycznie gdzieś tam jest. Gadałyśmy o naszym chytrym planie, by wciągnąć tatę w dietę dla bezglutka, ale nic mu o tym nie mówiąc. W końcu siedziałyśmy w tym miejscu jedząc pyszne jedzenie i żartując sobie, że na Vaiane to już nie musimy iść a popcorn możemy kupić w Biedronce i samodzielnie wystrzelać w domu. Wiecie co? My dorośli, powinniśmy się uczyć od dzieci. Zwalniania i dostrzegania życia, które toczy się obok wyznaczonego przez nas planu. Nikt, poza nami, nie oczekuje od nas realizacji tej listy na 100 procent. Szczęście nie od tego zależy. Ale od tego, czy masz się do kogo uśmiechnąć. Czy umiesz doceniać te rzeczy, które hipotetycznie ci nie wyszły. Żyć pełnią życia nie w teorii, ale naprawdę.
Tego dnia poszłyśmy jeszcze do kina. Na zupełnie inną bajkę. Były lody i popcorn i uściski. Był śmiech i radość. Nie było końca opowieści, kiedy wróciłyśmy do domu. A to wszystko dlatego, że wyciągnęłam lekcję z nauki, jaką tego dnia dostałam od swojej córki…
Przy okazji odkryłyśmy lokal godny polecenia. “Porcja” znajduje się w centrum Łodzi i możemy zajadać się w niej potrawami bez glutenu, cukru czy laktozy. Urządzony w minimalistycznym stylu lokal, jest idealnym miejscem do pracy czy, tak jak w naszym przypadku, na rodzinny obiad. Pozytywnie zaskoczyły mnie też ceny. Naprawdę ludzkie i przystępne :) Nie ma tutaj kącika zabaw dla dzieci, ale jest cały regał książek i gier, które dzieci mogą sobie zabrać do stolika. Ja mam w ogóle jakieś szczęście do spotykania miłych ludzi w swoim życiu. Właścicielka tego miejsca to mega pozytywna osoba. Cieszę się, że dane mi było poznać. Obsługa przesympatyczna i uśmiechnięta. Cieszę się, że tego dnia, w wyniku zbiegu różnych nieprzewidzianych zdarzeń, trafiłyśmy w to miejsce. Wrócimy tam na pewno. A wam polecam z czystym sercem.
Mądra Córeczka po mamie ❤️
A Porcję bardzo lubię, wszystko mi się tam podoba i smakuje.
W takim razie kiedyś się tam spotkamy, co ty na to? :)
Koniecznie!
Słodkie :) Mój maluch jeszcze nie mówi, ale kiedy płacze, a ja zaczynam płakać razem z nią bo już mam dość maminych obowiązków, patrzy na mnie zdziwiona i zaczyna się śmiać. I jak się tu wtedy nie uśmiechnąć? :)
Dokładnie. Dzieci są najlepszą terapią :)