Pojawił się w moim życiu z dnia na dzień. Nie byłam przygotowana na tą znajomość. Wiecie jak to jest, pojawia się ktoś nowy w otoczeniu, to choćbyś na rzęsach chodziła, nikt cię już nie zauważa. To trochę tak, że jak masz męża i jedziesz do rodziców na obiad, to twoja własna mama nie pyta już ciebie, co byś chciała zjeść, tylko stawia na stole schabowe, bo to ulubione danie jej zięcia. Później jak masz dzieci, to nikt nie pyta dzwoniąc do Ciebie, jak ci minął dzień, tylko co u dziewczynek. No życie, po prostu. Zawsze ktoś jest na świeczniku, a ktoś dokładnie odwrotnie. On pojawił się bez zapowiedzi. Pewnego dnia, kiedy otworzyłam drzwi mieszkania, stał tam. Ok, nie zatrybiło. Już pomijam kwestię jego bycia w centrum uwagi, ale jakoś po prostu nie zaskoczyło. Ale jak to się w ogóle stało, że on pojawił się w naszym życiu? I dlaczego to nie była sympatia od pierwszego wejrzenia?
Dziecięca miłość do zwierzaków wszelakich jest wpisana w ich DNA. Przychodzi taki wiek, że nie ma znaczenia, czy to rybki, chomik, czy żyrafa. Chcą mieć w domu zwierzaka i koniec. Były argumenty, że nie możemy, że mamy 4 piętro, że nikomu się nie będzie chciało z nim wychodzić. Była smycz na próbę i spacery. Było wąchanie śmierdzącej karmy. Było pytanie jaki pies dla dzieci w ogóle jest odpowiedni. Nic, ale to nic, nie jest w stanie zmienić marzeń dziecka o posiadaniu zwierzaka. A dzieci to cwane bestyje są. Więc jak na psa się nie zgadzaliśmy, to może kota. Jak kota nie chcieliśmy, to chociaż świnkę morską. We dwie mają więcej argumentów niż wszystkie poradniki o wychowaniu dzieci razem wzięte. Tak więc… Mamy psa!
Jest czarny jak smoła. Wabi się Czarek, chociaż wszyscy wołamy na niego Czarosław. Łobuz z niego nie z tej ziemi. Uwielbia zjadać wszystko to, czego nie powinien. Smycz jest dla niego zawsze za krótka. Spuszczony na chwilę z oczu, ucieka na drugi koniec wioski i ma tak niesłychaną frajdę, kiedy się go goni, że aż wkurzająco rozbawia :) Psuje zabawki w tempie światła. Żadna mu się jeszcze nie oparła. Kiedy coś zbroi, przytula się słodziak jeden, bo cwany jest i wie, że pańcia kocha i pobłażliwie spojrzy na każdą psotę. Każdą wolną chwilę spędzamy z Czarusiem. Dziewczynki oszalały na jego punkcie.
Kiedy spotykamy się wszyscy u moich rodziców, mamy na polu bitwy nie tylko psa, ale też kota. Silwer raczej unika ludzi. Ludzie unikają Silwera. Ale ci dwaj to parka nie od parady. Biją się, parskają na siebie, szturchają i wyjadają sobie z misek. Cyrk na kółkach. Czasami trzeba nogi na kanapę zakładać, tak wariują, że cała podłoga jest ich. I tylko przerażenie mnie dosięga, kiedy po takiej bitwie widzę osiadający kurz… Bo nie ma bata, możesz być perfekcyjną panią domu ale kurzu z domu nie wyeliminujesz. A ja ostatnio wrażliwa jestem babka. Jednak czego się nie robi, żeby zobaczyć szczęście na twarzy dzieci.
Póki co, nasz nowy członek rodziny, nie jest naszym osobistym psem. To pies mojej siostry. Ale powiem wam skrycie, że zmienił moje podejście. Do tej pory za specjalnie nie potrzebowałam zwierząt w domu. Nie czułam, żeby posiadanie psa było mi potrzebne do szczęścia. Wciąż widzę więcej minusów niż plusów. No bo na przykład, po kilku latach wiecznego nie dosypiania, jak sobie pomyślę, że musiałabym wstawać skoro świt żeby wyjść z psem na dwór, to jakoś skutecznie mnie to zniechęca. Możecie się śmiać, ale ja na prawdę lubię spać, lubię swój święty spokój i uporządkowany rytm dnia. No i to czwarte piętro. Szczerze, łatwiej byłoby mi podjąć decyzję o posiadaniu psa, gdybym kupiła to mieszkanie chociaż na 2 piętrze. Co ja kiedyś miałam w głowie, jak ten kredyt brałam na te swoje cztery kąty? Za każdym razem, KAŻDYM, kiedy tarmoszę się na górę z zakupami albo po treningu, zadaję sobie to pytanie co piętro :) Ale wracając do psa. Na razie najtrudniejszym graczem w batalii o posiadanie psa jest Małżu. No gościu jest niezwyciężony. Ja, matka, wiadomo, na maślane oczy dzieci zgodziłabym się na wszystko. Ale on jest nieugięty. W sumie przynajmniej tyle, że jest na kogo zrzucić, kiedy po raz 15498794515647 pojawia się pytanie, dlaczego nie możemy mieć psa.
Opowiem ci pewną historię, takie lifestory sprzed kilku dni. Zuziakowi idą zęby. Dwie szóstki na raz. Towarzyszy temu mega wysoka gorączka, zapalenie ucha, okropny ból. Wiecie, co ją uspokajało? Obecność Czarka (czemu oni dali mu tak ludzko na imię nie wiem do dzisiaj :)). On też wyczuwał atmosferę, przybiegał i kładł się obok niej. Mordkę obok jej rąk i wtulał się z całej siły. Żebyście widzieli ten błysk w jej oku. Co prawda połączony z bólem, ale matka ten błysk zauważy choćby po ciemku z kilometra. Ta iskra szczęścia, poczucia bezpieczeństwa. Uroniłam łzę. To był ten moment, w którym go pokochałam. Przekonałam się, że istnieją plusy posiadania psa. Dla mnie moment o tyle ważny, że wcześniej jakoś nie rozumiałam tej więzi. A teraz ją zobaczyłam, poczułam. Oswoiłam się z nią. Moment magiczny, w którym wyobraziłam sobie mały domek i labradora przy naszym stole. Zapalony kominek i to szczęście. Jakiś taki pełny obraz rodziny. Czyżbym się miała ku starości, że tak mi się zamarzyło? Poczułam, że musi mieć w sobie dużo miłości, właściwej tylko dla czworonogów. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że potraktowałam go jak psa, a on nadal nas kocha?
Macie w domu czworonoga? Psa czy kota? Ciekawa jestem jaką wieź ma z waszymi dziećmi.
Od pol roku mamy psa(malamuta). Mąż przyprowadził Lune ze schroniska, miała 2 lata. To nasz pierwszy pies. W stosunku do dzieci jest bardzo delikatna i opiekuncza. Mimo tego, że jest bardzo łagodna to dzieciom nie pozwoli zrobic krzywdy. Poza tym jest bardzo kochana. Szczerze mówiąc to byłam przeciwna posiadaniu psa… ale teraz jest członkiem rodziny… i jak widzę jej radość, gdy wracamy do domu to bardzo się cieszę.
U nas jeszcze dzieci nie ma, ale nie możemy sobie z narzeczonym wyobrazić domu bez kotów. Kiedy jeszcze nie mieszkaliśmy razem oboje wzięliśmy po jednym kocie. Pózniej u narzeczonego przyszedł czas na ratunek drugiego, ktory był z miotu kotów kolejowych, sypiających w betonowej rurze w okolicach nastawni kolejowych. Co prawda kolejarze karmili wszystkie kociatka, ale nie miały one szansy na przeżycie w takich warunkach. Wzięliśmy mała puchata kulkę do siebie. Najbardziej puchary kot świata, ale jednocześnie bardzo wdzięczny, troche jak pies :) został niestety sam, ponieważ musieliśmy pożegnać kota mojego narzeczonego z powodu białaczki. Myślimy o następnym :) a moj prywatny osobisty kot na wyjeździe u rodzicow po kompana pod postacią pieska i nie pozwala zostawić sie samego w domu jeśli pies wychodzi. Nierozłączni :) moi rodzice również nie wyobrażają sobie juz życia bez psa i kota w pakiecie, chociaż długo mieliśmy kota, ktory robił co chciał i chodził, gdzie chciał :) zwierze zmienia atmosferę w domu o 180 stopni. Zwłaszcza jak można z nim porozmawiać ;)
Tak to jak u nas, też sobie nie wyobrażamy <3 Aktualnie mamy 3 :) Fascynuje nas ich natura, dokształcamy się w tematach behawioralnych, żeby im było jak najlepiej :)