Kiedy zaczęłam myśleć o tym wpisie, naliczyłam co najmniej 72146823 rzeczy, którymi utrudniamy sobie życie. Jesteśmy w tym specjalistkami, a przynajmniej ja jestem. Są takie dni (TE dni), kiedy utrudniam sobie wszystko jeszcze bardziej, ale to już osobna historia :) Zazwyczaj działa jeden schemat utrudniania sobie życia i jest na tyle niezawodny, że jeśli masz ochotę skomplikować swoje, śmiało, podziel się inspiracjami. I proszę, koniecznie daj mi znać, czy ty też tak masz.
Dążenie do perfekcjonizmu
Niby tym już rzygam, ale dostaję dziwnej „wysypki” jeśli na chwilę odpuszczam. Utrudniamy sobie życie myśląc, że począwszy od śniadania wszystko musi być perfekcyjne. Niby wiemy, że teraz najmodniejsze jest Chia, ale wciąż wolimy płatki owsiane na mleku, w dodatku krowim. Co zrobić? Zdjęcie Chia i czekać na sypiące się lajki na Insta, czy zjeść w spokoju owsiankę i być szczęśliwym? Perfekcjonizm każe nam myśleć, że jesteśmy złymi żonami, bo koszule męża wciąż niewyprane. Na pewno też jesteśmy złymi mamami, bo dzisiaj dziecko zjadło babeczki z glutenem i cukrem, a nie powinno. Jesteśmy złymi blogerkami, bo nie trzepiemy wpisów co 12 godzin, a przecież inaczej nie zdobędziemy 100 tysięcy czytelników. Jakiej dziedziny życia byśmy się nie tknęły, dążymy do perfekcjonizmu, który utrudnia nam życie i zabiera jego radość. Radość z tego, że w ogóle stać nas na tą owsiankę.
Z drugiej jednak strony w tym dążeniu nie ma nic złego, pod warunkiem, że nie ograbia nas ze szczęścia, a pozwala się rozwinąć. Warto na przykład dokładać starań, żeby być lepszym człowiekiem, matką, żoną i kim tam jeszcze chcemy.
Porównywanie się z innymi
To już jakaś zmora. Chcemy być jak ktoś tam, wyglądać jak ktoś tam i śpiewać jak ktoś tam, nawet jeśli od urodzenia słoń nadeptywał nam na język. Już bycie sobą nie jest wystarczająco modne. Gdyby tylko o modę chodziło, mogłabym to jakoś przeżyć. Ale nas to unieszczęśliwia. Odejmujemy sobie punkty w życiowej skali, bo nie jesteśmy idealni. A na cóż nam ta idealność? Na cóż nam tyłki rodem z Kardasianów, jak mamy swoje. Płaskie albo wystające, ale swoje. Usiąść by tak na nich czasami i poukładać sobie w głowie. To nam się porównywania zachciewa. I później siedzimy takie nieszczęśliwe, rozczarowane swoim życiem, mężem, małżeństwem, dziećmi, bo nic nie jest perfekcyjne.
Z drugiej jednak strony w tym porównywaniu też możemy znaleźć pozytywny aspekt. Jednak tylko i wyłącznie wtedy, kiedy służy to podniesieniu poziomu naszego szczęścia. Jeśli po obserwacji kogoś uznamy, że warto wprowadzić jakieś zmiany w naszym życiu, aby było lepsze. To wtedy warto tak zrobić i koniec. Ale później być jeszcze szczęśliwszym, że nasze życie wkracza na wyższy poziom.
Brak luzu
To mój najtrudniejszy punkt. Jak ja już sobie coś ułożę w głowie, zaplanuję i postanowię, wystarczy mały odchył od tegoż planu, a ja wariuję. Dla przykładu. Umawiam się z kimś na konkretną godzinę. Dla mnie to świętość. Dla mojego męża, hmm 18 to to samo co 18:55 więc zawsze muszę wymyślać inny plan dla niego. I tak go skubany zawsze obejdzie. Zawsze. Ja już cała w stresie, że się spóźniamy, że nic już nie będzie takie samo, że wszystkie plany legły w gruzach. A on? On ma w sobie swój i mój luz. Uśmiechnięty, wyluzowany. Patrzy na mnie z tym odwiecznym pytaniem, po co ja się tak denerwuję, przecież końca świata przez to nie będzie…. Chciałabym mieć w sobie chociaż ułamek jego życiowego luzu. Ja lubię planować, organizować, układać. Zawsze mam plan na wszystko. Co będziemy jeść, w co się ubierzemy, jakie zabawki spakujemy itp. Lubię ten styl życia. Dacie mi stabilizację i poczucie bezpieczeństwa. Pewnie właśnie ta cecha pozwoliła mi przeżyć 10 lat w korpo. Ale czasem mu zazdroszczę. Luzu. Dziś postanowiłam spróbować. Bez spiny, bez planów, bez wyrzutów sumienia, że coś poszło inaczej. Dziś nie miałam scenariusza. I całe szczęście, bo wszystko pewnie poszłoby nie tak :) Kiedy już czułam, że dzień wymyka mi się spod kontroli, wzięłam głęboki oddech i wyluzowałam, ufając mężowi, że końca świata dziś nie będzie.
I wiecie co? Spędziłam super dzień, który nie wyglądał tak, jakby wyglądał gdybym go zaplanowała. I było perfekcyjnie. Dzieci szczęśliwe, ja wypoczęta. Końca świata nie było. Blog nie padł.
Od jutra jednak zaczynam realizować swój plan na życie, z tą różnicą, że będzie w nim miejsce na luz. Czasem dużo luzu. Inaczej wszyscy zwariujemy :)
Obserwujcie mojego FB, bo już wkrótce będę miała dla was KONKURS, w którym do wygrania będą zestawy Lego Duplo. Te świetne klocki zajmą wasze dzieci na długo, dając wam czas i przestrzeń na luz i nicnierobienie. To jak, czekacie?
Wszystko co jest tu napisane to święta prawda. Tylko jak zacząć to zmieniać? – żeby lepsze zmiany zostały a nie trwały tylko jeden dzień.
Oczywiście!!! :-)
:) już za kilka dni
Ha, właśnie przeczytałam o sobie… to cała ja: planerowi i kalendarz, wszystko zorganizowane i dopisze, a ja zwykle opanowana i uśmiechnięta. Ale jak cokolwiek zaczyna iść nie tak, to nagle zaczynam panikować na całego
uff, pokrzepia mnie to, że nie jestem z tym sama na świecie :)
Oj. Jaki życiowy wpis. Ja też muszę się nauczyć luzu. To mnie niszczy
to będzie dobry plan na ten rok :)