Zupełnie nie przygotowałam się do tej szpitalnej przygody. Termin na zabieg usunięcia migdałków mieliśmy na 11 grudnia. Niespodziewanie zaraz po powrocie z urlopu dostaliśmy telefon, że zwolniło się miejsce. Takiej mieszanki emocji nie miałam dawno. Z jednej strony cieszyłam się, że nasze nocne problemu ze snem i bezdechami wreszcie się skończą, a z drugiej, tak bardzo się bałam.
Jestem z tej epoki, kiedy dzieciom wyrywano migdały na żywca. Dzisiaj śmiem twierdzić, że to nie były metody leczenia tylko barbarzyństwo. Miałam dokładnie tyle samo lat, co moja Zu teraz. Pamiętam wszystko, niestety zbyt dokładnie. Pamiętam panie, które trzymały mi głowę i panów, który wyrywali migdałki. Wtedy przywiązywano ręce i nogi i… Może oszczędzę wam szczegółów. Serio, nic przyjemnego. I właśnie przez te moje wspomnienia, tak bardzo się bałam dzisiejszego dnia.
Jesteśmy już po zabiegu, moja księżniczka śpi i dochodzi do siebie. Ja piszę, żeby chociaż na chwilę oderwać myśli od stresu. Już dawno nie czułam takiego napięcia mięśni. Czas dłużył mi się dzisiaj niemiłosiernie. Dziękuję wam za wszystkie słowa wsparcia. To był ciężki dzień. Wbrew zapewnieniom wielu, Zu nie doszła do siebie szybko, nie biegała po sali dwie godziny po zabiegu. Było ciężko. Ale ramiona i ręce matki zniosą wszystko. I serce pomieści wszystko.
Niektórzy z was pisali, żebym się nie przejmowała, bo to tylko migdałki. Ale powiem wam, że dla matki nie ma takiego pojęcia w słowniku. Każdy smutek i każda łza jest powodem bólu matczynego serca. Kiedy musisz zanieść dziecko na sale operacyjną, kiedy w jednej chwili po podaniu narkozy dziecko “wypływa” ci z rąk i robi się dziwnie nieobecne, kiedy musisz się odwrócić i po prostu zamknąć za sobą drzwi z drugiej strony… Wtedy ta druga strona staje się twoim więzieniem. Z kim byś nie rozmawiała, czego nie czytała, czego nie robiła… Nic nie ma znaczenia. Słyszysz zegarek, który wcale nie wisi na ścianie. Mówią ci, że to potrwa tylko 40 minut a ty masz wrażenie, że nogi nie mają już siły stać pod tymi drzwiami. Kiedy jeszcze wczoraj pielęgniarka powiedziała, że czas zabiegu jest po to, bym zjadła i odpoczęła, wydawało mi się to takie logiczne. Przecież tym staniem pod drzwiami nic nie przyspieszę, nie pomogę. A dziś rozum nie myślał, serce nie pozwoliło się ruszyć. Nie było jedzenia i odpoczywania (?). Było tkwienie pod drzwiami jak kołek, bo nie wyobrażałam sobie inaczej. I nawet jeśli to tylko migdałek, dla mnie był to aż migdałek. Na zmianę płakałam i chodziłam po korytarzu.
I pomiędzy moim bólem, myśli moje krążyły wokół matek, które nie tylko raz i nie dwa, znoszą takie szpitalne trudy i emocje. Chylę czoła każdej matce, która musi patrzeć na ból swego dziecka. Stojąc i czuwając przy nim z resztą makijażu na twarzy i nieumytymi włosami. Bo tutaj nic się innego nie liczy. Nie myśli się cały dzień o jedzeniu, o niejedzeniu. O kawie zimnej czy ciepłej.
Tyle emocji nas jeszcze spotka zanim człowiek wychowa dzieci. I kolejnych tyle, kiedy odchowane założą własne rodziny. Ale jaka by ta emocja nie była, cenię ją, bo jest moja, matczyna…
Jutro będzie przecież lepiej, musi być.
Spokojnej nocy kochani…