Siedzę i myślę, myślę i siedzę. Biję się z myślami o tym, jaką jestem matką. Rozmawiam sobie, jak co dzień rano, z Marleną, a ona mówi o mnie matka-kwoka. Najpierw się dziwię, o co jej chodzi a później siedzę tak zapatrzona w ten monitor i analizuję, co to właściwie oznacza. Na pewno nie chodzi o przyduszenie przestrzeni dziecka, o zniewolenie jego wyborów czy rzeczy, których musi doświadczyć czy się nauczyć. Tutaj bardziej chodzi o mnie. Nie przeczytacie na moim blogu wpisów “5 rzeczy, które wkurzają mnie u moich dzieci” czy innych pokrewnych, bo nie leżą one w moje naturze. Przeczytacie zapewne odmiennie o 5 rzeczach, za które uwielbiam swoje dzieci. Taka już jestem. Zawsze wszystko w różowych barwach. Nawet jak leżę i kwiczę ze zmęczenia, to będę każdemu powtarzać, że tylko odpoczywam. Nie czuję się tym przytłoczona czy nie uważam, że nie jestem w tym szczera. Jestem bardzo szczera. Odkąd pamiętam, przyjęłam sobie taką politykę życia. Jak mnie ktoś pyta co u mnie, zawsze się uśmiecham i odpowiadam “dobrze, dziękuję”. Bo ogólnie zawsze jest dobrze a przypadkowo napotkana osoba raczej nie pyta mnie o to, żeby pomóc mi rozwiązać moje skryte problemy. Skryte problemy zostawiam sobie na inne okazje.
Zawsze uważałam, że nie nadaję się na matkę. Mogę poprzytulać obce dzieci ale nie muszę mieć własnych. Ja, kiedyś królowa korporacji, chadzająca po czerwonych dywanach i kolekcjonująca swoje statuetki, teraz jestem mamą. Tak wiele zmieniło to w moim życiu. Kiedy zaszłam w ciążę, planowałam powrót do pracy po 5 miesiącach macierzyńskiego. Pracowałam do 9 miesiąca. Czułam się świetnie więc nie widziałam potrzeby, żeby było inaczej. I nadszedł dzień porodu. Zmienił wszystko. Nie umiem tego opisać ale stałam się wtedy inną kobietą. Już następnego dnia po wyjściu ze szpitala zadzwoniłam do szefa, żeby mu powiedzieć, że nie wrócę za 5 miesięcy. Pokochałam swoją nową rolę bardziej, niż się sama spodziewałam. Od tamtej pory niezmiennie lubię być kurą domową na swoim podwórku. Matka-kwoka. Nigdy nie rozumiem, kiedy ktoś się smuci na wiadomość, że zrezygnowałam z pracy w korpo na rzecz pracy w domu. Nigdy nie identyfikowałam się ze zdaniem, że świetnie jest wyjść z domu i odpocząć od dzieci. Momentami mnie to zdanie wręcz wkurzało, bo ja nie chcę odpoczywać od dzieci, które sama sobie urodziłam i które kocham nad życie. Od siebie bym sobie czasami odpoczęła, ale to już co innego :)
Jednak…
Od pewnego czasu zaczynam odkrywać inną stronę swojego macierzyństwa. Taką, która mi jasno sygnalizuje, że ani świat się nie zawali, ani dzieci nie ucierpią, kiedy ja wyjadę i zajmę się sobą. Dawno tego nie robiłam. Aż poznałam JĄ. Nawet nie wiecie, ile o tym rozmawiamy. Za każdym razem, kiedy włączają mi się wyrzuty sumienia, że wyjechałam, że coś dla siebie robię, ona potrafi postawić mnie na właściwe tory. Uczę się rozumieć, że to nie oznacza mniejszej miłości do dzieci. Ale oznacza większą troskę o samą siebie. Bo zależność jest prosta. Kiedy jestem spełniona, jestem lepszą wersją siebie. Bez tego całego wściekania się o głupoty. Oj, a ja potrafię się wściekać. Czasami :)
Ostatnio byliśmy z małżem na 5 dniowym wyjeździe na Camp By Off (jutro będziecie mieli relację z tego wyjazdu). Planowaliśmy jechać z dziećmi. Był to jednak wyjazd służbowy, jechaliśmy tam do pracy. Kiedy zobaczyłam bardzo napięty grafik wyjazdu, bałam się, że będzie on tyrką dla dziewczynek i bardziej się zmęczą niż wypoczną. Babcia zaproponowała im “wakacje” u siebie i przegrałam z tymi planami. Koniec końców, na 3 dni przed wyjazdem, zapadła decyzja, że jedziemy bez dzieci. Na 5 długich dni.
I wiecie co? One nie zapłakały. Było dobrze. Tęskniłam ale nie tak, jak sobie to wyobrażałam. Nie miałam nawet możliwości dzwonić co chwila, bo grafik okazał się być bardziej napięty niż myślałam. A jak była wolna sekunda, to nie było zasięgu, bo byliśmy w górach albo w lesie. Zdziwiło mnie samą to, że moja własna przestrzeń życiowa jest taka pojemna. Miałam w głowie setki przemyśleń. Ciągle do niektórych wracam. Chłonęłam tam całą sobą te wycieczki po górach i lasach, nawet deszcz był nam nie straszny. Uwielbiałam wieczory spędzone w Spa z dziewczynami i gadanie o wszystkim, ale nie o dzieciach. Pozwoliłam zaistnieć nowej mnie. Bez wyrzutów sumienia, że robię coś złego. Tak po prostu, siedziałam w ogromnym fotelu i dopijałam kawę. Cieszyłam się chwilą i tym, że naprawdę słyszę siebie. Wtedy też w mojej głowie zrodziło się kilka nowych planów i pomysłów. Nie tylko na bloga. Właściwie, większość dotyczyła mojego samorozwoju. Okazało się, że całkiem dużo potrafię wyciągnąć z takich chwil. Naprawdę dobrze spędziłam ten czas. Ze sobą i swoim prawem do bycia mną, nie mamą, ale kobietą.
W tej całej swojej miłości do prywatnego kurnika, dałam sobie przyzwolenie na złapanie oddechu. Na nie tęsknienie w każdej sekundzie. Albo na tęsknienie z odcięciem pępowiny. Cieszę się na myśl o pewnych inicjatywach, które przede mną. O pewnych zaplanowanych wycieczkach, o których pewnie tutaj przeczytacie. Myśl, która wyryła mi się najmocniej to ta, że nawet matka-kwoka potrzebuje swojej przestrzeni osobistej…
Kurtka, buty, czapka – Zara
Plecak – Okaidi
Uwielbiam klarowność Twoich wypowiedzi, to jest tak, jakbym czytała swoje przemyślenia, tylko…ja nie potrafię tak dobrze tego wyartykułować, co w serduchu siedzi ? Ja dla odmiany nieco tęsknię za chwilę”wolności” od potomstwa…Starsza ma 2,5i najchętniej chodziłaby za mną nawet do toalety ? a Mlodszy ma 9 miesięcy i jest baaaardzo wymagającym dżentelmenem, mocno przywiązanym do piersi. Także tego…Wiem, że czas wyjścia z domu, całowieczornych ploteczek z przyjaciółkami jeszcze nadejdzie…choć to na razie światełko w tunelu ? Pozdrawiam!
Zgadzam się całkowicie :) Tzn. z jednej strony też mnie wkurza takie stwierdzenie, że “chce się odpoczać od dzieci”, albo “wygania” się do swojego pokoju i nie ma się dla nich czasu bo nie po to, jak piszesz, sobie te dziecko urodziłam, żeby się teraz od niego odpędzać :) Ale z drugiej strony też uważam, że szczęścliwa wypoczęta mama to zadowolone dziecko, więc staram się dbać o swoje wewnętrzne JA kiedy mogę ;-)