Mózg sam w sobie jest skomplikowany. Ale mózg matki… To już przesada. Kiedy chodziłam do podstawówki zazdrościłam niektórym dzieciom swobody. Nie musiały się stawiać co godzinę w domu. Nie musiały wracać przed 20. Nie musiały być w zasięgu wzroku. Takie dzieci niczyje. Niczyje, rozumiecie? Bo ja wtedy nie rozumiałam, zazdrościłam. Nie zastanawiałam się dlaczego my wracamy do domu na obiad a one nie. Później dorosłam z frustracją w sercu, że tak zawsze pod kontrolą i że wielkie oko patrzy… Przez okno, prawie zawsze, widziałam wzrok mamy i dziwiłam się, dlaczego się czymś nie zajmie. Nie poleży, nie pójdzie do koleżanki. Wtedy nie rozumiałam…
Kiedy wracałam z podróży poślubnej, mama stała w oknie i czekała. Czekała myśląc czy wrócimy cali i zdrowi. Czy szczęśliwi. Czy w ogóle wrócimy. I serio, nie ogarniałam wtedy jak tak można tracić czas. I w sumie, jak mam być szczera, to nie ogarniałam tego jeszcze przez długie lata. Aż sama matką zostałam. I mój mózg przeszedł transformację. Serio, jakąś nieopisaną i niezrozumiałą. I myślę, że nie chodzi tu o jakieś chwilowe zachwiania hormonów. Te miewam przy innych okazjach :)
Masz czasem tak, że marzysz o chwili samotności w toalecie? A może szczytem twoich marzeń są umalowane paznokcie, które mają czas wyschnąć bez zagnieceń? Jeśli się teraz uśmiechasz, zapewne jesteś matką i zrozumiesz również marzenie o przespanej nocy. No dobra, nie mierzmy tak wysoko, o przespanych bez pobudki 3 godzinach. Być może jesteś szczęściarą i zapomniałaś co to odrosty. Ale pewnie dlatego, że kolor zszedł już całkowicie. Odrostów już nie ma, ale kolor też taki nijaki. A jeśli się dziwisz, nie uśmiechasz i myślisz, że mi odbiło, jest duże prawdopodobieństwo, że twój mózg funkcjonuje jeszcze prawidłowo :)
Kiedy byłam w ciąży miałam taki super plan. Właściwie myślę, że dobrze, że go miałam. Zakładał, że będziemy z mężem regularnie mieć czas dla siebie. Planowaliśmy, że od czasu do czasu (raz w miesiącu, dla ścisłości) będziemy podrzucać dzieciaki do dziadków, tudzież innych członków rodziny. A my w tym czasie zrobimy sobie wypad do kina, do restauracji, czy teatru. Wyśpimy się i będziemy myśleć tylko o sobie. Realizacja tego planu to już coś innego. Dzieci co prawda czasami muszą być u dziadków. I wtedy…. Siedzimy i gadamy – o nich. Dzwonimy jak opętani, na zmianę, do dziadków i pytamy czy jadły, piły, spały. Czy nie tęsknią i czy im dobrze. I z moich misternych planów odgruzowania chałupy nic nie wychodzi. Chodzę z kąta w kąt i nie mogę sobie znaleźć miejsca. Zdarzy mi się czasem rozłożyć deskę do prasowania, ale nic poza tym. Szybko zaczynam oglądać filmy i zdjęcia z dziewczynkami. Śmieję się i płaczę na zmianę. Nie mogę zasnąć i siedzę w ich pustym pokoiku. Patrzę na puste łóżeczka i marzę, żeby już wróciły i wykończyły mnie do tego stopnia, że moim jedynym azylem będzie 5 minut w toalecie… I zrozum tu proszę, mózg matki.
Ten mój przewrotny mózg matki. Idę do galerii po nowe buty i biegam po sklepach z ubrankami dla dzieci. Każdy normalny wie, że butów tam dla siebie nie znajdę, ale nie wiem jak mam ci to wytłumaczyć. Najchętniej ugotowałabym im ze trzy obiady, żeby mogły sobie wybrać. A że ledwo starcza mi czasu na jeden, to już inna historia.
I jak bumerang wraca historia z początku wpisu. Coś, czego mózg nastolatki nie ogarniał, w mózgu matki jest codziennością. Dziś sama stoję w oknie, kiedy dzieci nie ma w domu. I kiedy widzę dzieci pałętające się całymi dniami po dworze, których nikt nawet nie woła na obiad, chce mi się płakać. Obawiam się, że już zupełnie niedługo moje córki będą mówić, że jestem dziwna. Denerwować się, że chcę być na bieżąco. Że nie zasnę, dopóki nie będę słyszała obok ich oddechu…
No trudno, nie zrozumieją mózgu matki. Jeszcze nie teraz.
Ale być może kiedyś, tak ja dzisiaj, pomyślą, że miały najlepszą mamę na świecie. Kocham cię, mamo…
Nie mam dzieci, nie wiem czy kiedykolwiek będę je miała, ale myślę że w pewnym stopniu Cię rozumiem. W pracy mam 20 4 latków, w rodzinie też mam małą kruszynkę. Już mój mąż się śmieje, że dobrze że jego nie pytam czy umył rączki ;) ale chciałam Ci powiedzieć, że z przyjemnością patrzę jaka miłością darzysz córki, widać po ich buziach, że są szczęśliwe. I podoba mi się w jaki sposób CIESZYSZ SIĘ MACIERZYŃSTWEM. Nikt patrząc z boku nie powie, że ono Ci ciąży. I czuje zazdrość, taką zdrową zazdrość, bo chciałabym żeby wszystkie mamy takie były i aby o każde dziecko tak się ktoś troszczył, żeby każdemu był poświęcony czas. A niestety dzieciaki są spychane na dalszy plan. Dobra mama to taka, która trochę zapomina o sobie. Myślę, że taka właśnie jesteś. Nie przejmuj się komentarzami, które chcą być kijem w mrowisku :*
Potrzebowałam kilku dni, żeby nacieszyć się twoim wpisem. Jest mi niesamowicie miło czytać twój komentarz, tym bardziej, że wiem, że masz możliwość patrzeć z boku na moje macierzyństwo. Dziękuję za każde słowo i za takie zrozumienie mojego wpisu. Dokładnie to chciałam nim przekazać. Z jednej strony troszkę o sobie zapominam, kiedy wymaga tego dobro dzieci, bo one są najważniejsze. Ale z drugiej strony równoważę to spełnianiem się w inny sposób. Cieszę się, że widać to na zewnątrz. Pozdrawiam cię bardzo ciepło.
Świetny wpis!Doskonale Cię rozumiem!Pozdrowienia :)
Dziękuję :)
uwielbiam twoje wpisy:) lezka w oku sie kreci. czytajac ten wpis mam przed oczami widok naszych rodzicow, widok mamy stojacej w oknie, czekajacej na nas…na swoje dzieci… i choc nie mam swoich dzieci to teraz kiedy sie wyprowadzilam z domu rozumiem dlaczego…i wlasnie za to ich kocham:*
Świetny wpis. I Zgadzam się w 100% z Tobą. Też kiedyś tego nie rozumiałam. Dziś już rozumiem. I kiedy mamy chatę wolną od Adasia tak pusto, czegoś brak. Cisza… Taki jest już nasz maminy mózg. Mam tylko nadzieję, że nasze dzieci kiedyś będą potrafiły to zrozumieć. Myślę, że z facetami jest podobnie. Buziak :*
Będą potrafiły zrozumieć, być może też dopiero wtedy, kiedy same zostaną rodzicami :)