Zwiedzanie Apulii było moim marzeniem. I dokładnie pamiętam chwilę, kiedy samolot podchodził do lądowania na lotnisku w Bari. Uśmiechałam się tak szeroko, a serce biło mi tak mocno, że nawet deszcz nie mógł tego zepsuć. Wydawało mi się, że pogoda nie ma znaczenia, kiedy stawiam nogi na wymarzonej ziemi. Cała relacja w podróży po Apulii pojawi się wkrótce na blogu, jednak dzisiaj śpieszę donieść, co zaskoczyło mnie na miejscu najbardziej, zanim codzienność wytrze mi te wrażenia z pamięci. Bo już na lotnisku, czyli dosyć szybko, przekonałam się, że…
1. Włosi nie zawsze są mili i pomocni
Wszyscy, absolutnie wszyscy, którzy byli kiedykolwiek we Włoszech, mówili mi, żebym się niczym nie przejmowała, bo Włosi to przecudowni ludzie i są zawsze chętni do pomocy. Otóż… Na lotnisku bardzo nieprzyjemnie obsłużyła nas Pani w wypożyczalni samochodów. Właściwie, żeby to uściślić, nie obsłużyła nas wcale. Kazała nam czekać 40 minut, a ona w tym czasie rozmawiała sobie przez telefon. Kiedy w końcu nadszedł czas na nas, pani zaczęła obsługiwać przystojnych włochów, z którymi żartowała tak, jakby była inną wersją siebie i udawała, że zupełnie nas nie widzi. Niby takie nic, a poczułam się jak w naszym polskim urzędzie :)
Niestety pierwsza miejscowość, w której nocowałyśmy tylko utwierdziła nas w przekonaniu, że Włosi nie są wcale przesłodko mili. Potrafili obsługiwać nas tak, że miałyśmy ochotę uciekać, nie wydawali nam reszty znikając za rogiem i pojawiając się po 10 minutach, kiedy w końcu znużone postanowiłyśmy opuścić lokal. Na szczęście później było już tylko lepiej, ale wrażenie pozostało i dokładniej wspomnę o tym we wpisie o Alberobello.
2. Sjesta
Ze sjestą nie wygrasz turysto. I choć trzeciego dnia zachwycałam się tą narodową tradycją, muszę przyznać, że potrafi utrudnić życie turystom. Każde miasto i miasteczko ma sjestę w innych godzinach. Możesz wtedy zapomnieć, że cokolwiek zjesz na mieście. Zamknięte jest dosłownie wszystko, od małych sklepów, przez kawiarnie, restauracje czy duże markety. Miasta nagle stają się wyludnione i robi się tak… mało przyjemnie. Być może w sezonie wysokim, kiedy pełno jest turystów, lepiej się to znosi. Ale kiedy okazuje się, że we dwie dziewczyny jesteście pośrodku sporego miasta, zaczyna się robić szaro, czujecie się jak na planie filmowym thrillera. Nic przyjemnego. W dodatku, zanim się do tego przyzwyczaisz, kilka razy będziesz chodzić głodny. Jeśli bowiem zajęty zwiedzaniem nie zjesz obiadu do 13 (góra 15), to będziesz mógł kupić cokolwiek dopiero po 19, kiedy Włosi zaczynają swoje życie po sjeście. Ale sjesta ma też swoją piękną stronę i o tym napiszę osobny wpis.
3. Bezwstydnie rozwieszone pranie
Kocham ten widok. Uspokajał mnie i odprężał, ale za każdym razem zastanawiałam się, czy ich to po prostu nie krępuje, że koło ich bokserek ciągle chodzą obcy ludzie. W końcu nie wisiały tam tylko obrusy, czy fartuchy. Ale włosi jakby zupełnie o tym nie myśleli. To ich styl. A ja to uwielbiam. Włoskie pranie tak pięknie pachniało… beztroskimi wakacjami. I tak to zapamiętam. Musi być w tym coś niezwykłego, skoro praktycznie każdy turysta zatrzymywał się na widok rozwieszonego prania i je fotografował. To tak, jakbyśmy chcieli w jednym kadrze zatrzymać czyjeś życie…
4. Na drodze nie obowiązują żadne przepisy
Czytałam o tym, ale były momenty, kiedy byłam przerażona sposobem jazdy Włochów. Zupełnie nie mają pojęcia do czego służą kierunkowskazy. Zatrzymywanie się na środku ronda, żeby wesoło odebrać telefon to normalne zjawisko. Tutaj pierwszy jedzie ten, który pojedzie pierwszy :) proste. Znaki swoje, a prawo szybkiej reakcji swoje. Czasem po kilku godzinach jazdy, kark i oczy mocno mnie bolały, bo serio trzeba było mieć je dookoła głowy, żeby oddać auto w normalnym stanie. Tutaj bowiem nikt nie przejmuje się zarysowanym autem. Dosłownie każde prywatne auto nosi ślady włoskiego stylu jazdy :) Do tego wszędzie są ronda. Małe, duże, ogromne, ale ronda. Ciężko zobaczyć tutaj zwykłe skrzyżowanie. Jeśli jednak weźmie się pod uwagę styl ich jazdy, przestaje to dziwić.
5. Ape Piaggio
To urocze, trójkołowe samochodziki. Produkowane od 1948 roku auta są ponadczasowym symbolem Włoch. Zobaczycie je na każdym kroku. Służą do transportu żywności, przedmiotów, czy po prostu do przemieszczania się. Zwiedzicie w nich miasta, bo często pełnią też rolę taxówek. Bez problemu wjadą w każdą wąską uliczkę i muszę przyznać, że widok tych kolorowych autek na tle białych domów rozczulał mnie na każdym kroku.
Na zawsze zapamiętam…
Apulia to jeden z tych kierunków, który już zawsze będzie w mojej pamięci. Tam historia piszę się dosłownie wszędzie, a ja wciąż czuję zapach wiatru, smak makaronu i tęsknię za rytuałem picia kawy. Każdego dnia tego wyjazdu z ciekawością dziecka doświadczałam włoskiej codzienności. Kiedy już przyzwyczaiłam się do sjesty, podobało mi się, że naturalnie wyznacza ona dobowy rytm życia mieszkańców. Kiedy moje serce zaczynało wolniej bić, miałam możliwość zobaczyć rzeczy, których w natłoku spraw nie zauważam, kiedy jestem w domu.
Chłonęłam wszystko, co usłyszałam, nawet jeśli była ta przyjacielska rozmowa dwóch sąsiadów. Mam wrażenie, że mogłam poznać siebie na nowo i postanowić kilka rzeczy, które usamodzielnią mnie życiowo. Poczułam przypływ “chcenia”, który zwykle tracę jesienią w Polsce. I zawsze będę powtarzać, że podróże uzależniają i kiedy tylko samolot wyrównał wysokość, a ja zobaczyłam obłoki delikatne jak wata cukrowa, którą pamiętam z dzieciństwa, zaczęłam szukać sobie w głowie kolejnego miejsca, o którym marzę, nawet jeśli jeszcze nie zdaję sobie z tego sprawy.
I siedząc w tym samolocie poczułam wdzięczność za to, że dane mi było tego wszystkiego doświadczyć…
Czy można nazwać rytuałem picia kawy wypicie jej jednym haustem? Może to też rytuał, nie wiem…
Mnie sjesta zaskoczyła w Hiszpanii :) I nadal nie rozumiem tego fenomenu, muszę poszukać u Ciebie wpisu o pozytywnych stronach ;)
Uwielbiam Włochy i latem i zimą, gdy jedziemy tam na narty
Piękne zdjęcia i interesujący wpis. Zazdroszczę wyjazdu….
Mam nadzieję, że zainspirował Cię do poszukiwania swojego wymarzonego kierunku <3