Każda mała dziewczynka czytała chociaż raz jakąś bajkę Disneya. A tam każdy koniec jest szczęśliwy. Właściwie w ostatnim zdaniu można zawsze przeczytać: “i żyli długi i szczęśliwie”. Potem ta mała dziewczynka dorasta i odkrywa, często patrząc na bliskich sobie ludzi, że długo nie zawsze łączy się ze szczęśliwie. Ludzie wierzą w piosenki i czar wymieniania kogoś na nowszy model. Często nawet z takim nastawieniem idą do ślubu. Jak się nie uda, to się wymieni. W dzisiejszych czasach małżeństwo jest skrojone na miarę produktu jednorazowego. Kiedy pojawiają się trudności, walczy się ze sobą a nie z problemami. Często to, co ludzi łączyło, zaczyna ich dzielić.
A przecież zakładając rodzinę, każdy z nas zasługuje na szczerość, miłość, szacunek i cokolwiek, co sprawia, że czujemy się szczęśliwi. Jednak samo założenie obrączki nie czyni nas ekspertami od małżeństw. Co więcej, śmiem twierdzić, że z niejednego powodu to właśnie pierwszy rok małżeństwa jest najtrudniejszy. Kiedy już opadnie kurz po weselnych charcach i skończymy liczyć zebrane dolary, nagle odkrywamy wszystkie dziwactwa naszej drugiej połówki. Jedno z nas wyciska pastę od góry a drugie od dołu. Jedno wyciera ręce w kuchni tą samą ściereczką co naczynia a drugiego doprowadza to do szewskiej pasji. Jedno jest rannym ptaszkiem a drugie śpi do południa. Jedno lubi Marsy a drugie na samą myśl dostaje mdłości. Zawsze afera, do których rodziców jadą najpierw. Ona się wścieka, kiedy on mówi, że mama tak dobrze gotowała i żeby zadzwoniła po przepis. On się wkurza, bo ona nie zadzwoniła… Ona kupuje kosz na pranie a jemu zajmuje lata, żeby nauczyć się trafiać do niego skarpetkami. I tak się po równi kochają co sprzeczają. Czasem nawet odkrywają, że to nieprawda, że przeciwieństwa się przyciągają :)
Co nam pomogło przetrwać pierwszy rok małżeństwa? (i 12 kolejnych? :))
Przyjaźnimy się z tymi, którzy ciągle się kochają i chcą się razem zestarzeć.
Warto mieć przyjaciół, którzy przeżyli już niejedną ścierkową awanturę. Pamiętam jak kiedyś nasz znajomy opowiadał o pierwszym cieście swojej żony. Wyjadał je łyżeczką, żeby nie sprawić jej przykrości, że się nie upiekło. Miał co prawda później rozstrój żołądka, ale do dzisiaj opowiada o tym z takim błyskiem w oku, ze tego oka pewnie zazdrości jej połowa znajomych. A żyją razem dłużej niż ja i moje dzieci razem mamy lat.
Mamy swoje zwyczaje i drobne gesty, które upewniają nas, że jesteśmy dla siebie ważni.
Kiedy jesteśmy w pracy, wysyłamy do siebie miłe smsy. Czasem zostawiamy sobie karteczki na biurku. Zawsze kiedy wyjeżdżam, wysyłam mężowi zdjęcia z samego rana i życzę mu miłego dnia. Bardzo lubię te nasze zwyczaje. Upewniają mnie, że życie i szczęśliwe małżeństwo nie składają się z wielkich rzeczy ale z miliona drobnych gestów.
Nigdy nie mamy cichych dni, to dla nas strata czasu.
Lepiej mieć dwie bardzo głośne chwile niż jeden okropnie cichy dzień.
Spędzamy czas tylko we dwoje.
Nawet nie mając dzieci, dbaliśmy o to, żeby spędzać czas tylko ze sobą. Jesteśmy oboje bardzo towarzyscy a nasz dom zawsze jest pełen ludzi. Jednak są takie dni, że umawiamy się tylko ze sobą. Planujemy wspólny czas. Kiedyś było to wyjście do kina lub cokolwiek, co robiliśmy tylko we dwoje. Teraz może o ten czas trudniej, ale umawiamy się na wspólne oglądanie filmów, przeglądanie zdjęć. Przygotowuję dla nas kolację i oboje nie rozumiemy, kto wszczepił naszym dzieciom czujnik, dzięki któremu wiedzą, że akurat tego wieczoru mają spaść z łóżka, rozwalić sobie nos, skręcić kostkę albo udawać jakiś życiowy kataklizm.
Moja maleńka siostra wcale już nie jest taka maleńka. Pamiętam dzień, w którym się urodziła. Na naszym ślubie miała niewiele wiecej lat co nasza Zu obecnie. To był piękny ślub. Pełen wzruszeń i emocji. Ona wyglądała jak postać z bajek Disneya. On jak książę, który sprawi, że będzie żyła długi i szczęśliwie.
Kocham i każdego dnia dziękuję Bogu, że ich mam…
Bardzo spodobał mi się punkt z cichymi dniami :) U nas też takich nie ma, mój temperament mi na to nie pozwala ;)
haha padłam :)