Idę o zakład, że dla każdego z nas słowa „najlepsza pizza” oznaczają zupełnie coś innego. Dla jednych ciasto musi być cienkie i chrupiące. Inni wolą grube i mięsiste. Znam osoby, dla których pizza istnieje tylko z pieczarkami i serem a innej nie tkną nawet nożem. Inni z kolei kombinują co róż z nowymi dodatkami. Jedni jedzą bez sosów, bo według nich sosy psują smak pizzy (to ja :)) a drudzy, jak mój Małżu, bez sosu nawet nie zaczynają kroić. Niektórzy robią sami a inni wolą iść do pizzerii. I wiecie, tak sobie teraz myślę, że to chyba jedyne danie na świecie, które łączy przy sobie aż tak bardzo podzielone kulinarnie otoczenie. No bo zobaczcie, takie na przykład krewetki. Albo kochasz albo nienawidzisz. Nie ma opcji pomiędzy. A z pizzą jest inaczej. Lubi każdy, ale na swój sposób. Bo chyba lubi każdy, co? Ja nie znam kogoś, kto nie lubi, a wy?
Ja mam swoją ulubioną, ukochaną pizzerię. Niestety albo i stety, jest w moim rodzinnym mieście. Odwiedziłam w Łodzi mnóstwo pizzerii i żadna nie zastąpi mi tamtej. Ta moja jest wyjątkowa. Kiedyś była tylko jedna w mieście, teraz jest ich kilka ale zawsze są w nich tłumy. Musiałam się nakombinować, żeby zrobić kilka „wyludnionych” zdjęć, a gdybym przyszła dosłownie 4 minuty później, nic by się nie udało. Już każdy stolik był zajęty. To się nazywa wyczucie czasu :)
Jedzenie ma taką zdolność, że przywołuje wspomnienia. Nie na darmo nazywamy niektóre „smakami dzieciństwa”. I dla mnie smak tej pizzy to 1/3 mojego życia. Być może jest dla mnie taka wyjątkowa, bo przywołuje tak wiele cudownych wspomnień. Pierwsze randki z Małżu, trzymanie się za ręce, pierwsze wspólne życiowe plany. To wszystko tam, przy tej pizzy. Nawet jakieś zaliczone wagary, to też tam. Z 15 lat temu, przy jednym z tamtych stolików śniłam swoje marzenia o dorosłym życiu. Czujecie, 15 lat temu! Wtedy wizualnie pizzeria wyglądała inaczej, ale pizza zawsze była doskonała. I tak sobie myślę, że tej miłości do pizzy i naszego społecznego uwielbienia dla niej nie da inaczej wytłumaczyć, jak bliskością ludzi, którzy nam przy niej towarzyszą. Tych śmiechów i fanu przy zwykłej mące z drożdżami. Przy tak prostym jedzeniu daje się usłyszeć tak wiele historii, rozmów, radości.
To już nasza rodzinna tradycja. Kiedy jedziemy do rodzinnego miasta, idziemy na „naszą” pizzę. I nie ma jej równych. W smaku i we wspomnieniach, które wciąż są żywe, za każdym razem, kiedy tam wchodzimy. Jeśli kiedyś będziecie w Bełchatowie, koniecznie wejdźcie do pizzerii Fenix. Zrozumiecie o czym piszę. Pokochacie jak ja, bo naprawdę nie da się inaczej.
Od lat jestem wierna pizzy nr 15 i 31 :) Z kaparami, kurczakiem, kukurydzą i całą masą innych pyszności. Numerki nic nie znaczą dopóki ich nie spróbujecie :)
Nawet nie macie pojęcia, jak ciężko było obrabiać te zdjęcia :) Ślinotok wtórny gwarantowany :) No kocham i już. A wy lubicie pizzę? Jaka jest wasza ulubiona? A może czytają mnie jacyś bełchatowianie i wiedzą o czym mówię? Ujawnijcie się kochani. Czekam na wasze ulubione smaki pizzy :)