Codziennie zaczynam od nowa. Ale najlepsza jestem w przegrywaniu. Czego bym się nie tknęła, nie umiem być dla siebie dobra. To się przejawia po prostu na każdej płaszczyźnie życia. Nie umiem kupić sobie czegoś drogiego, bo szkoda mi na to kasy. Ale kiedy takie same pieniądze mam wydać na dzieci albo buty dla męża, to pierwsza stoję w kolejce do kasy. Przecież zasługują. Dla siebie zawsze najtańsze buty, kosmetyki, spodnie. Torebki z rynku, bo na markowe szkoda mi było pieniędzy. Nawet jak swego czasu miesięcznie zarabiałam tyle, co mój tata w pół roku. Nigdy zbyt poważnie nie traktowałam kasy, może to dlatego. Pożyczam swój samochód każdemu, kto potrzebuje. Bo to tylko samochód. Pożyczam kasę, jeśli tylko mogę. Płacę za kogoś w sklepie, jeśli tylko mam taką możliwość. A jak przychodzi do tego, żeby kupić coś sobie, zawsze myślę, że nie warto. Że może lepiej dzieciom i mężowi. Nie jestem dla siebie dobra.
Tak samo z odpoczynkiem. Na kolanach, ale zrobię co trzeba. Bo tak wypada, bo fajnie siedzieć w czystym mieszkaniu. Ostatkiem sił doczołgam się do pralki, żeby wstawić pranie. Od świtu będę gotowała, planowała, robiła placuszki, kiedy inni smacznie śpią. Przyniosę zakupy na to durne czwarte piętro, bo kto, jak nie ja. Ogarnę wszystko, ale zapomnę, żem człowiek. Padnę na twarz, nie odpocznę. Nie umiem. Zawsze z tyłu głowy mam tą świadomość, że kiedy odpoczywam, tracę czas. Czas, który mogłabym wykorzystać na robienie czegoś. Nigdy nie umiałam odpoczywać. Wiecznie w biegu, wiecznie kilka zadań na już. Nie jestem dla siebie dobra.
Większości ludzi odpoczynek kojarzy się z czymś przyjemnym. Ja mam wtedy wyrzuty sumienia. Że odpoczywając zaniedbuję kilka innych rzeczy. Ale żebyście wiedzieli, że mówiąc o odpoczynku mam na przykład na myśli położenie się spać po zaprowadzeniu dzieci do przedszkola, położeniu się i obejrzeniu serialu, pójściu na spacer bez celu. Nie myślę tutaj o spacerze z dziećmi, wypadzie w góry czy wakacjach. To inny rodzaj odpoczynku. Taki to ja potrafię świetnie zorganizować. Dla mnie hobby, spacery z dziećmi, czy inna forma aktywności to reset, inwestycja w rodzinę czy siebie. Prawdziwy odpoczynek to czasem nic nie robienie. Drzemka o 17 bez wyrzutów sumienia, że nie będzie obiadu, bo nie dałam rady.
To nie jest lenistwo. To zakorzenione w głowie korporacyjne hasła motywacyjne, że możesz wszystko, że wiecznie trzeba być najlepszym. A może taki mam charakter i korporacyjne zasady nie wywarły aż takiego wpływu na moje życie. Ale jakby nie było, ciężko mi nic nie robić. Być dla siebie dobrą i posłuchać swojego ciała.
Uczę się tego każdego dnia od nowa. Często póki co przegrywam. Nawet, jeśli pozwolę sobie na odpoczynek, wyrzuty sumienia i tak ciągle za mną chodzą. Bo w tym czasie mogłam przecież zrobić milion rzeczy, albo chociaż jedną z tego miliona.
Miałam taki kryzys w czwartek. Po wyjściu ze szpitala milion palących spraw na poczcie w meilach. Projekty do oddania. Szpitalne rzeczy do wyprania, dom do odgruzowania. Lodówka do naładowania, bo tylko światło widziała. A ja… dopiero wtedy poczułam, że wychodzi ze mnie cały ten stres. Kiedy nie było już obok Lenki, bo została z babcią przez moment, dopiero wtedy poczułam, że chce mi się wyć. Ze stresu, bezsilności, strachu o to, co właśnie przeszliśmy. Przy niej byłam twarda. Uśmiechnięta, pełna chęci na szpitalne zabawy na łóżku. Ale to nienaturalne, żeby zamykać w sobie takie pokłady emocji. I w czwartek moje się otworzyły. To było błędne koło. Dzwoniący wciąż telefon, zaległe prace do oddania klientom na tydzień temu. Kurier co chwila. A ja czułam, że tego dnia nie nadaję się do niczego. Że nie dam rady wstać z łóżka. Próbowałam dzielnie. Nawet bardzo dzielnie. Walczyłam. I wtedy zrozumiałam, że…
Muszę zacząć się szanować. Że muszę być dobra przede wszystkim dla siebie. Jeśli ja sama nie będę robiła nic dobrego dla siebie, jak mogę oczekiwać tego od innych? Jak mam pokazać dzieciom, że jestem ważna, skoro sama siebie tak nie traktuję? Staram się słuchać nawet tych cichych potrzeb męża i dzieci, a swoje lekceważę na każdym kroku. Tak nie można. Nikt nie będzie mnie kochał i szanował bardziej, niż ja sama siebie powinnam. I choć naprawdę nie przyszło mi to łatwo, tego dnia dałam sobie przyzwolenie na to, żeby być dla siebie dobrą. Wyciszyłam się i posłuchałam, co mówi do mnie moje ciało, czego teraz potrzebuje. A ono po prostu potrzebowało jednego dnia spokoju. Dania sobie możliwości, żeby poryczeć w poduszkę. Żeby nie zjeść śniadania i wypić 5 kaw.
Dużo tego dnia zrozumiałam. Nie zrobiłam nic z walącej się listy. I świat wciąż stoi. Klienci zrozumieli, skrzynka meilowa nie spłonęła. Zjedliśmy pyszny makaron na mieście i nikt nie robił scen o pustą lodówkę. Zrozumiałam, że te wszystkie tragedie dzieją się tylko w mojej głowie. Dlatego od tej pory moją największą walką będzie walka o siebie. Chcę się nauczyć, jak być dla siebie dobrą. Tym bardziej, że przecież świat, w którym przyszło mi żyć, jest wokół wystarczająco zły…
Chyba znalazłaś odpowiedź na dręczące Cię pytanie… Odpuścić, żeby się nie wypalić i nie zajechać. Makaron na mieście też jest dobry :)
Rewelacja! Sama mam takie myśli od dawna!
Świetny tekst, jakby ktoś spisał moje myśli. Życzę nam abyśmy więcej o sobie myślały i po prostu były dla siebie dobre. Powodzenia kochana
Czasem mam podobnie, jednak to się dzieje w naszej głowie – te przesadzone oczekiwania. Ja się uczę od męża , ze nie zawsze wszystko trzeba, czasem po prostu należy odpuścić. Gdy zauważyłam, że stresuję dzieci takim podejściem i ze one lepiej rozumieją, ze luz z w życiu gwarantuje zdrowie psychiczne a moja spina raczej prowadzi do frustracji, zaczęłam trochę odpuszczać. Trzymam kciuki za Ciebie.