Kiedy pojawił się temat wyjazdu na Mazury, cieszyłam się jak dziecko. Do czasu. Bo właśnie po 5 minutach uświadomiłam sobie, że „dziecko”, tudzież „dzieci” to właśnie te dwa żywe słowa, z którymi spędzę w aucie ponad 5 godzin. Sama!!! Postanowiłam uzbroić się w cały arsenał rzeczy maści przeróżnej. Od wody po tonę wody :) Chcesz wiedzieć jak mi poszło? Co zabrać w podróż z dzieckiem, żeby ją przeżyć? I czy w ogóle podróż z dzieckiem może być udana? Najbardziej obawiałam się złego samopoczucia Zu, bo cierpi na chorobę lokomocyjną.
Na początku byłam taka przeświadczona o swojej świetności, później już nie szło mi tak świetnie. Wieczorem przed wyjazdem okazało się, że Małżu wyjeżdża do pracy na zlecenie o świcie i SAMA będę musiała zapakować cały samochód bagażami, które nawet nie były spakowane. Dodam, że mieszkam na 4 piętrze (nie, nie mam windy :() i raczej przypominało to lawirowanie między dziećmi a mieszkaniem. Wstałam o świcie i zaczęło się prasowanie, pakowanie, upychanie i… Znoszenie tego na dół. W sumie mogłabym zacząć pracować w logistyce, bo na tym etapie szło mi naprawdę dobrze. Oczywiście włóczyłam językiem po schodach kiedy musiałam wejść milionowy raz na to swoje 4 piętro. Co ja sobie myślałam kiedy kupowałam to mieszkanie? O ja głupia, serio, chcę 1 piętra. Albo chociaż windy. Ale petycji nie chcą mi przyjąć w spółdzielni :( W każdym razie po godzinie biegania po schodach z torbami, ostatnie na co miałam ochotę, to samotne podróżowanie z dziećmi. Potrzebowałam raczej samotnej kąpieli z szampanem :) Tutaj w siebie zwątpiłam. Skoro ledwo żyłam a jeszcze nie wyjechałam, jak się będę czuła na końcu podróży?
Starałam się przemyśleć ich każdy ruch i zachcianki i tak przygotować sobie przestrzeń wokoło, żeby wszystko mieć pod ręką. Zobacz, jak udało mi się zorganizować a na koniec powiem ci, czy to był dobry ruch i czego mi zabrakło.
Nawigacja i zasilanie
Telefon z nawigacją podłączyłam od razu do prądu. Za nic w świecie nie chciałam wylądować w środku niczego, na wiosce zabitej dechami, z płaczącymi dziećmi i nocą z rozładowanym telefonem. Już raz zapomniałam o ładowarce, a telefon z nawigacją żre prąd jak szalony. Tamtych przeżyć nie życzyłabym wrogowi, dlatego tym razem była to pierwsza rzecz o którą zadbałam. Uruchomiłam sobie w telefonie aplikację Yanosik, bez której ostatnio się nie poruszam. Od razu wiedziałam gdzie czekają mnie korki lub inne niespodzianki. Podróż z dwójką dzieci bywa absorbująca na tyle, że można się zagapić w najmniej odpowiednim momencie. A tak, obyło się przynajmniej w tym temacie bez niespodzianek :)
Kawa, kawa i zapas kawy
Mój ulubiony kubek podróżny, bez którego się nie ruszam a który to dostałam od przyjaciółki, z którą właśnie miałam spędzić wakacje. Zabrałam więc ze sobą solidną porcję mocnej kawy.
Jedzenie i ubrania pod ręką
Na siedzeniu obok postawiłam torbę z przekąskami i mokrymi chusteczkami. Nasza podróż miała trwać ok 5 godzin. Wiedziałam, że będę musiała się zatrzymać ale chciałam mieć pod ręką coś na natychmiastowy głód, który jest nie do opanowania a jeśli jedziesz po autostradzie to zatrzymanie się tu i teraz nie wchodzi przecież w grę. Miałam ze sobą banany, drobne kanapeczki w pojemniczkach, kakao od razu ze słomką. Oczywiście mokre chusteczki, zwykłe chusteczki, plasterki, czy leki na chorobę lokomocyjną. Wszystko musiało być blisko. Zawsze, ale to zawsze mam ze sobą ubrania na zmianę. Po pierwsze dlatego, że choroba lokomocyjna może płatać figle a po drugie, pogoda może się diametralnie zmienić w ciągu kilku chwil. Są więc ubrania na zmianę, sweterki czy nawet kurteczki od deszczu czy wiatru.
Woda do picia
Na podróż nie zabieram nigdy butelek z wodą, bo dzieciom źle się z nich pije. Pisałam już kiedyś o naszych ulubionych bidonach, ale tym razem potrzebowałam większych bo ciężko samemu ciągle dolewać dzieciom wody w trakcie podróży. W każdym bądź razie, bidony stały koło ich rączek. Gotowe na każde zawołanie a ja dzięki temu nie musiałam się co kilka minut odwracać lub zatrzymywać.
Stolik podróżny
Nasze stoliki podróżnika zakupiliśmy już jakiś czas temu, kiedy wybieraliśmy się w długą podróż do Chorwacji. To naprawdę fajna rzecz, bo dzięki niemu dziecko może mieć pod ręką kredki i malowankę i naprawdę wygodnie z nich korzystać. Kredki nie spadają na podłogę. Na bokach stolika są nawet dodatkowe kieszonki na drobiazgi. Stolik zapina się pasami więc nie ma też obawy, że cały stolik spadnie na podłogę podczas hamowania.
Kolorowanki, gry, zeszyty
Kupiłam cały zapas nowych kolorowanek, nowe kredki (dla chwilowego zachwytu nad prezentem podróżnym) oraz zeszyty. Pierwszą godzinę podróży miałam dzięki temu z głowy. Niestety nie jest to najlepszy sposób dla osób cierpiących na chorobę lokomocyjną i później dało to o sobie znać.
Ulubione lalki, misie i poduszki
Jeśli zapomni się ulubionych zabawek to już katastrofa. Pięć razy sprawdzałam, czy na pewno zapakowałam. Bo wszystko inne można dokupić ale nowa maskotka nie zastąpi ulubionej a nowa poduszka tej do zasypiania.
Przerwy w podróży
Z reguły, jeśli jeździmy gdzieś daleko i we dwójkę, wybieramy nocne podróżowanie. Jest na pewno łatwiej, bo dzieci śpią. Ale w samotną podróż nie chciałąm się tak wybierać. Powodem była trasa. Gdybym miała jechać cały czas autostradą, wybrałabym noc. Ale droga an Mazury to tylko godzinka autostradą a później już przez wioski najprawdziwsze. Noc na takie atrakcje odpada. Przynajmniej dla mnie. Wiedziałam więc, że w miarę potrzeb będziemy się musiały zatrzymywać. Kiedy więc po godzinie nasiliły się objawy choroby lokomocyjnej, musiałyśmy zrobić przerwę. Nie szło nam tutaj świetnie, bo na początku Zu naprawdę kiepsko się czuła a kiedy było lepiej nie mogłam ich siłą wyciągnąć z placu zabaw :) Postanowiłam się jednak niczym nie przejmować, to nie był dystans na czas i żadne wyścigi. Relaksowałam się popijając kawę a dzieci się męczyły aby później zasnąć.
Reszta podróży przebiegła spokojnie choć nudno. Dziewczynki spały a ja samotnie podziwiałam widoki polskiej wsi za oknem. Niektóre były bajeczne i w sumie takie inne od tych, które mam na co dzień. Później już mi się nudziło i je obudziłam, żeby móc razem z nimi śpiewać na cały głos i poczuć wakacyjny klimat. A drugie dno było takie, że była już 18:45 i rozumiecie dramat rodzica, kiedy dzieci wstają o 19? :)
Dojechałyśmy całe i szczęśliwe. Mogę z dumą powiedzieć, że choć pomysł był szalony, to dałam radę i byłam z siebie dumna. Kilka razy przeszło mi przez myśl, żeby jednak się rozchorować już na samą myśl tego samotnego podróżowania z dwójką dzieci. Byłam zestresowana ale powiedziałam sobie, że jak nie ja, to kto… I ruszyłam. Jak nam minął ten tydzień na Mazurach? Czy było warto? Czy małe mieszkanko i 4 dzieci to był dobry pomysł? O tym wszystkim w kolejnym poście o Mazurach, coś około środy. Będzie mnóstwo pięknych zdjęć i jedno czadowe miejsce, które odwiedzić musisz, jeśli masz dzieci :)
A co w ogóle nas czeka w tym tygodniu na blogu?
Jutro nowy konkurs!!! Oj wiem, że lubicie więc bądźcie ze mną rano :)
We wtorek wpis petarda! Test naszej wytrwałości jako gospodyń domowych :)
W środę mega kadry z Mazur.
W czwartek pewnie jakiś przepyszny deser. Na widok zdjęcia będziesz chciała zjeść monitor :)
W piątek coś czuję, że będzie niespodzianka :)
Zapowiada się pracowity ale z pewnością piękny tydzień :)
Będziesz tu ze mną?
Z jakiej firmy są te bidony? Czy łatwo utrzymać je w czystości?
;)
bransoletki na chorobe lokomocyjna polecam
Cześć! A czy możesz zdradzić, w którym miejscu przy trasie jest taki plac zabaw? Niedługo ruszamy w podróż z Łodzi nad morze,do Jastrzębiej Góry- przyda się wiedza o każdym sensownym miejscu postojowym…
Jasne że będziemy :) Już się doczekać nie mogę :)